W takim duchu przemawiała w czwartek w Sejmie Barbara Nowacka. Jej przekaz można streścić następująco: Polska powinna pójść w stronę krajów zachodnich, gdzie prawo do aborcji jest miarą demokracji i wolności, a nie staczać się w kierunku Trzeciego Świata, gdzie religianckie dyktatury nie pozwalają kobiecie decydować o swoim brzuchu.
Tymczasem rzeczywistość jest bardziej skomplikowana. Gdyby Nowacka chciała wskazać kraj, w którym obowiązują jeszcze bardziej liberalne przepisy aborcyjne niż na Zachodzie, to przyszłoby jej zwrócić uwagę na – tak, tak – putinowską Rosję.
A przecież Rosja to wylęgarnia czarnosecinnego konserwatyzmu, jeden wielki gułag dla gejów i generalnie wszelkich odmieńców. Czyż nie taki przekaz serwuje nam tęczowa lewica, z którą Nowacka jest związana?
W Rosji Cerkiew potępia aborcję, a i sam, epatujący swoją religijnością prezydent, idzie popom w sukurs. Ale tylko w słowach. Jeśli chodzi o rosyjskie ustawodawstwo, powinno się ono Barbarze Nowackiej podobać. W pierwszym trymestrze praktycznie nie ma żadnych ograniczeń prawnych dla aborcji – kobieta decyduje: „usuwam” i lekarz to robi. Znacząca część tamtejszego społeczeństwa traktuje zabicie nienarodzonego dziecka tak, jak się ten proceder traktowało w czasach sowieckich – niemal jako środek antykoncepcyjny.
I dlatego w tej kwestii Władimir Putin nie zaostrzy przepisów. Jak na populistę przystało, nie będzie przecież iść na wojnę z narodem, nie będzie go nawracać.