Obecny rząd z handlem, zwłaszcza wielkopowierzchniowym, nigdy nie żył dobrze. Firmy były oskarżane o najgorsze – od niepłacenia podatków po niszczenie małych polskich sklepów. Pod naciskiem Solidarności wprowadzono zakaz handlu w niedzielę z takimi wyłączeniami, aby to duże sklepy na nim ucierpiały. Podobna była intencja podatku od sprzedaży detalicznej, zawieszonego do stycznia 2021 r.
Początek epidemii pokazywał nawet udaną współpracę – rządowi zależało na tym, aby sklepy były pełne towaru. Poluzowano nawet zasady dostaw w niedzielę, aby w poniedziałek towaru nie zabrakło. Teraz wróciła jednak poprzednia narracja. Bez jakichkolwiek konsultacji, z typową urzędniczą ignorancją wprowadzono przepisy, które pogłębią chaos i uderzą w firmy oraz w konsekwencji także w klientów. Przepis wprowadzający godziny dla seniorów oznacza, że sklep powinien wtedy wyrzucać młodszych klientów? Dlaczego zapis o trzech osobach na jedną sklepową kasę dotyczy tak samo średniej Biedronki, gdzie kas jest nawet dziesięć (licząc z samoobsługowymi), oraz wielkich hal Makro czy Selgrosa, gdzie znacznie więcej osób może naraz robić zakupy i nie wchodzić sobie w drogę? Oznacza to kolejki przed sklepami, przepychanki i pretensje.
Rząd ma jeszcze w zanadrzu nowe pomysły, jak choćby przepisy mające na celu obronę konsumentów przed spekulacyjnym podnoszeniem cen np. produktów dezynfekujących. Planowane przepisy są jednak tak niejasne, iż za chwilę może okazać się, że zaczniemy mieć centralne planowanie, ile co może kosztować. Rząd nie bierze pod uwagę tego, że wysokość cen to efekt nie tylko marży handlowca, ale też kosztów producenta – i jeśli zapotrzebowanie na produkt rośnie na całym świecie, tak że fabryki nie nadążają z produkcją, to polski przepis tego nie zmieni. Jeśli ustalone zostaną takie marże, że w konsekwencji ceny będą na zbyt niskim poziomie, to firmy po prostu przestaną te produkty sprzedawać – i kto na tym zyska? Telewizja Polska na pewno odtrąbi kolejny sukces rządu, ale czy ktoś poza nią również potraktuje to w ten sposób?