W takich firmach, jak Gatta, Totolotek, Carlson Wagonlit Travel, pracę w ostatnich dniach straciło lub wkrótce straci łącznie ponad 600 osób. Lawina ruszyła i wbrew pozorom to nie efekt kryzysu wywołanego pandemią, a może raczej nie wyłącznie. Epidemia koronawirusa znacząco przyspieszyła bowiem procesy, które i tak – w perspektywie dwóch, pięciu, a może dziesięciu lat – musiałyby zajść. Mowa o automatyzacji. Atak Covid-19 wymusił i zdynamizował cyfrową ewolucję firm.
Roboty i sztuczna inteligencja (AI) to sposób na poprawę efektywności – analitycy McKinseya oceniają, że tylko rozwiązania oparte na AI mogą się przyczynić do wytworzenia globalnej wartości w kilkunastu sektorach gospodarki, takich jak handel detaliczny, transport
i logistyka czy bankowość, wynoszącej nawet ponad 5 bln dol. rocznie. Nic dziwnego więc, że takie zaawansowane technologie coraz wyraźniej wdzierają się w kolejne aspekty naszego życia. Dla wielu dzisiejszych pracowników w takim świecie jest coraz mniej miejsca.
Szacunki PwC wskazują, iż w połowie przyszłej dekady automatyzacja stanowić będzie zagrożenie dla 30 proc. miejsc pracy. I nie dotyczy to wyłącznie pracowników hal montażowych, wykonujących powtarzalne czynności. Roboty od dawna zastępują tzw. niebieskie kołnierzyki i przejmują coraz bardziej skomplikowane zadania manualne. Teraz rewolucja wdziera się za biurka. Na jej celowniku znalazły się osoby zajmujące się wprowadzaniem danych, księgowi, audytorzy czy urzędnicy administracyjni.
Sztuczna inteligencja rośnie w banku i z powodzeniem zastąpi specjalistów od ryzyka kredytowego, w firmie ubezpieczeniowej rzeczoznawcę wyceniającego szkodę, a chatboty konsultantów telefonicznych. Białe kołnierzyki mają powody do obaw. Ale jest i promyk nadziei. Wraz z automatyzacją na świecie ma się pojawić w ciągu pięciu lat aż 97 mln wakatów. To jednak praca dla tych, którzy będą potrafili współpracować z robotami i algorytmami: analityków big data, specjalistów marketingu cyfrowego, trenerów czy menedżerów wirtualnej rzeczywistości.