Nawet jeżeli wokół Steve'a Jobsa narosło już dużo mitów, to jednak Apple radził sobie najlepiej, kiedy ten mocno trzymał stery firmy własną ręką. Bez niego już się tak dobrze nie udawało.

Jak to możliwe, żeby jeden menedżer miał tak przemożny wpływ na firmę zatrudniającą 47 tys. osób i przynoszącą rocznie 65 mld dolarów przychodów? Nie może przecież kontrolować nawet drobnej części tego, co się dzieje w korporacji. Może za to wskazywać jej drogę

Na przykład strzegła strategii i wizerunku dostawcy wysmakowanych i drogich urządzeń, podczas gdy konkurenci wokoło nastawiają się na rynek masowy. Kto wie, ilu współpracowników pukało się w głowę, kiedy Jobs zdecydował, że Apple wejdzie na bardzo konkurencyjny rynek telefonów komórkowych. Wszedł i dokonał na nim rewolucji. Bo Jobs tak chciał! A chciał tak mocno, może dlatego, że sam tego Apple'a założył. Niemniej utalentowani menedżerowie nie mają takiej motywacji.

A każdy z jego następców będzie już tylko menedżerem do wynajęcia. I to jeszcze z ogromnym kompleksem charyzmatycznego lidera. Bez Jobsa Apple jutro nie zginie. Jest na to za duży. Ale kto wie, co go czeka za kilka lat. Widzieliśmy już kryzys i upadki niewzruszonych, zdawało się, gigantów.