Tak się jednak nie stało. Nadal w tej branży pieniądze są na tyle duże, że warto się po nie schylić. Dlatego narodowemu operatorowi wyrosła prywatna konkurencja.
Dokładanie Poczcie Polskiej nie ma większego sensu. Każdy, kto 1 kwietnia dostaje fakturę płatną do 10 marca, wie, co o niej myśleć. Lepiej zastanowić się nad tym, dlaczego tak właśnie się stało. Czemu dwa sektory, nietknięte prywatyzacją, którym negocjując warunki wejścia do UE pozostawiliśmy najdłuższe okresy dostosowawcze, są największą zmorą konsumentów. To – obok będących wciąż dobrem narodowym kolei – poczta właśnie.
Problem na tym się nie kończy. Bo zarówno Poczta, jak jej rywale, w warunkach odgórnego ograniczania konkurencji starają się w taki sposób grać o pozostający do podziału kawałek tortu, że trudno mówić o czystym prowadzeniu biznesu. Konkurencja zarzuca Poczcie, że ta nie płaci podatku VAT, choć powinna. To pozwala jej na większą o 23 proc. konkurencyjność ofert przetargowych, a budżet traci na tym 100 mln zł rocznie. Poczta wymyśla takie kategorie usług, które pozwalają jej prowadzić dochodowy biznes, a jednocześnie korzystać z uprzywilejowanego statusu.
Jeśli dodać do tego odmienność interpretacji ministra finansów i izb skarbowych, to wiemy już, gdzie szukać odpowiedzialnych za tę sytuację.