Miliony Polaków kupią książki! Może...

Polska Izba Książki chce iść "na ratunek książkom!" Taki tytuł nosi przynajmniej prezentacja PIK, pokazana dziennikarzom. Ratunek jest równie potrzebny, co stan polskiej książki opłakany, więc z uwagą zabrałem się za lekturę.

Publikacja: 21.02.2014 12:38

Miliony Polaków kupią książki! Może...

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Jakież było moje rozczarowanie, gdy odkryłem, że cały plan „ratunku książkom!" ogranicza się właściwie do jednego punktu – wprowadzenia ustawowego zakazu obniżenia ceny nowo wprowadzanych na rynek tytułów. Każda książka, nieważne - pozycja ze szczytu listy bestsellerów, poradnik, czy piękny album - przez rok miałaby ustaloną odgórnie przez wydawcę lub importera cenę, po której byłaby sprzedawana (z niewielkimi wyjątkami, dotyczącymi np. sprzedaży na targach). A każdy, kto zechciałby dany tytuł sprzedać taniej, zapłaci grzywnę.

Paradne. W kraju, w którym ponad 60 proc. obywateli otwarcie przyznaje, że w ciągu roku nie czyta ani jednej książki, a coraz więcej w ogóle unika czytania tekstów liczących więcej niż kilka stron, pomysłem branżowych ekspertów na uzdrowienie tej smutnej rzeczywistości jest wprowadzenie "ceny minimalnej" na książki?

PIK argumentuje, że chodzi przede wszystkim o los małych księgarzy, którzy nie mogą konkurować z rynkowymi potentatami, otrzymującymi od wydawców wysokie rabaty. To prawda, w tej sytuacji większy może więcej. Prawdą jest też, że w związku z tym małe księgarnie znikają z rynku, wypierane przez duże sieci, a coraz większa część sprzedaży z roku na rok przenosi się do Internetu. To przykre, ale rynkowych zmian nie zatrzyma nowa ustawa i ustalona odgórnie sztywna cena.

Niedawno pisaliśmy w "Rz" o tym, że plajtuje coraz więcej sklepów z elektroniką; wiadomo - w sieci sprzęt AGD i RTV można kupić taniej, a często w cenie jeszcze dowiozą go do domu i zamontują. Nie słyszałem jednak, żeby przy tej okazji właściciele przeżywających kłopoty sklepów apelowali o wprowadzenie ceny minimalnej na nowe pralki, lodówki, czy telewizory...

Książka w Polsce potrzebuje ratunku. Zdaję sobie z tego sprawę i próbuję jej pomagać - dużo czytam, i sporo na książki wydaję, chociaż kosztuje to coraz więcej (od 2005 r. średnia cena książek wzrosła o ponad 30 proc.). Efektem wprowadzenia sztywnej ceny, czyli de facto jej podniesienia (chociaż pomysłodawcy ustawy twierdzą, że nowe przepisy jakimś cudem obniżą ceny), będzie moim zdaniem dalszy spadek nakładów. Część osób kupujących dziś z zaciśniętymi zębami coraz droższe książki uzna, że więcej płacić już nie będzie.

Ale malkontenci zostaną pewnie zadeptani przez biegnące do księgarni dwadzieścia kilka milionów Polaków, którzy dziś książek nie dotykają wcale. A w każdej z nich, nawet tej najmniejszej, znowu ruch będzie jak na Marszałkowskiej...

Jakież było moje rozczarowanie, gdy odkryłem, że cały plan „ratunku książkom!" ogranicza się właściwie do jednego punktu – wprowadzenia ustawowego zakazu obniżenia ceny nowo wprowadzanych na rynek tytułów. Każda książka, nieważne - pozycja ze szczytu listy bestsellerów, poradnik, czy piękny album - przez rok miałaby ustaloną odgórnie przez wydawcę lub importera cenę, po której byłaby sprzedawana (z niewielkimi wyjątkami, dotyczącymi np. sprzedaży na targach). A każdy, kto zechciałby dany tytuł sprzedać taniej, zapłaci grzywnę.

Opinie Ekonomiczne
Leszek Pacholski: Interesy ludzi nauki nie uwzględniają potrzeb polskiej gospodarki
Opinie Ekonomiczne
Damian Guzman: Czy polskie firmy będą przenosić się do Rumunii?
Opinie Ekonomiczne
Marek Góra: Nieuchronność dłuższej aktywności zawodowej
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Fałszywy ton nacjonalizmu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Apel do kandydatów na urząd prezydenta