Jan Czekaj: Dywersja czy skutek nieudolności?

Twierdzenie premiera Mateusza Morawieckiego, że PiS przejął finanse publiczne w katastrofalnym stanie, a zostawia w doskonałym, jest zwykłym oszustwem.

Publikacja: 05.12.2023 03:00

Jan Czekaj: Dywersja czy skutek nieudolności?

Foto: d.pisarek

Na sile przybiera dyskusja o stanie finansów publicznych czy – szerzej – stanie gospodarki. Premier Morawiecki i jego pomocnicy starają się przedstawić sytuację w kolorowych barwach. Ich przekaz brzmi tak: w 2015 r. PiS przejmowało gospodarkę w opłakanym stanie, czego wyrazem było wyborcze hasło „Polska w ruinie”. Po ośmiu latach rządów, twierdzą przedstawiciele władzy, gospodarka kwitnie, a sytuacja sektora finansów publicznych jest doskonała, głównie dzięki uszczelnieniu VAT-u. Opozycyjni politycy, którzy wkrótce przejmą władzę, oraz wielu ekonomistów i publicystów mają nie bez powodu odmienne zdanie. Stagnacja gospodarki oraz gwałtownie rosnące deficyty i dług sektora finansów publicznych, to główne części ich przekazu.

Chociaż stan realnej gospodarki i sektora finansów publicznych mają decydujące znaczenie, nie mniej istotny jest stan instytucji odpowiedzialnych za działanie finansów publicznych. Pomiędzy stanem finansów i instytucji sektora zachodzą ścisłe współzależności. Z jednej strony, dezintegracja systemu instytucjonalnego umożliwia przedstawianie dowolnego stanu finansów na potrzeby propagandy, z drugiej pogarszający się stan finansów sprzyja dalszej dezintegracji, dzięki której można pokazywać obraz odbiegający od rzeczywistości.

Ograniczenie roli Sejmu

W rezultacie po ośmiu latach rządów PiS pojęcia i instytucje, które od setek lat miały sprecyzowane znaczenie, zostały zdeformowane tak, że trudno się w nich go doszukać. Pojęcia budżetu, sektora finansów publicznych, dochodów i wydatków budżetowych, czy deficytu budżetowego są już nieostre. Ocena rzeczywistego stanu sektora finansów publicznych wobec pojęciowego i instytucjonalnego bałaganu stała się niemożliwa dla obywateli, stwarzając rządowi wielkie możliwości dezinformowania opinii publicznej.

Przyspieszenie dezintegracji instytucjonalnej można datować na II kw. 2020 r. Pod przykrywką walki z pandemią budżet państwa przestał pełnić rolę podstawowego dokumentu determinującego dochody i wydatki sektora finansów publicznych. Oznaczało to odebranie prawa do decydowania o dochodach i wydatkach Sejmowi, któremu konstytucja przypisuje niezbywalne prawo w tym zakresie. Od II kw. 2020 r. rozpoczął się proces ograniczania roli Sejmu i budżetu oraz wzrost znaczenia takich instytucji jak BGK czy PFR, które przejęły, moim zdaniem bezprawnie, znaczną część zadań, których realizacja stanowi konstytucyjną odpowiedzialność parlamentu.

Te rozwiązania pozwalają rządowi przedstawiać dowolny obraz finansów publicznych. W 2020 r. w sprawozdaniu z wykonania budżetu na stronach internetowych Ministerstwa Finansów wykazano deficyt 84,9 mld zł. Tymczasem z notyfikacji dla Komisji Europejskiej wynika, że deficyt budżetowy wyniósł 187,9 mld zł, a deficyt całego sektora finansów publicznych według metodologii EDP 290,7 mld zł. Różnica między deficytem sektora finansów publicznych (wg EDP) a wykazanym w sprawozdaniu z wykonania budżetu wyniosła 205,8 mld zł. Różnica między deficytem wykazanym w notyfikacji fiskalnej dla KE a tym ze sprawozdania z wykonania budżetu za 2020 r. to 102,8 mld zł.

Deficyt w sprawozdaniu z wykonania budżetu za 2020 r. stanowił tylko 77,7 proc. planowanego. Premier Mateusz Morawiecki mógł publicznie głosić, że dzięki świetnemu zarządzaniu budżetem deficyt był niższy niż planowany. To, że rzeczywisty jest kilkakrotnie wyższy, nie ma większego znaczenia – rządzący uważają, że to informacja, która nie powinna być przekazywana społeczeństwu, bo mogłaby zachwiać przekonaniem wyborców, a przynajmniej ich części, o doskonałym stanie publicznej kasy.

Rok 2020 był szczególny w finansach publicznych nie tylko z powodu pandemii, ale też z powodu zastosowania na niespotykaną wcześniej skalę niekonwencjonalnych metod zarządzania finansami publicznymi. W tym roku różnica pomiędzy państwowym długiem publicznym a łącznym długiem sektora finansów publicznych według metodologii EDP wzrosła do 169,7 mld zł, z 55 mld zł rok wcześniej. Różnica nie jest tylko kwestią techniczną. Owe 169,7 mld zł trzeba będzie spłacić z publicznej kasy i do całkowitej spłaty trzeba będzie z publicznej kasy płacić odsetki wyższe niż od długu zaciąganego przez ministra finansów.

W 2021 i 2022 r. ta różnica wzrosła nieco mniej (o 37,2 mld i o 40,7 mld zł), ale są inne rozbieżności. W ustawie budżetowej na 2022 r. zaplanowano deficyt 29,9 mld zł. W kwietniowej notyfikacji dla KE podano, że deficyt budżetu w 2022 r. wyniesie 110,5 mld zł. W notyfikacji październikowej deficyt podniesiono do 135 mld zł. W sprawozdaniu z wykonania budżetu za 2022 r. wykazano deficyt 12,9 mld zł. W opracowywanej mniej więcej w tym samym czasie notyfikacji fiskalnej z kwietnia 2023 r. podano 101,7 mld zł. Wynika z tego, że rząd ma dwie sprawozdawczości: dla obywateli optymistyczną, fałszującą obraz, i rzeczywistą dla UE.

W 2023 r., w którym planowany deficyt wynosi 90 mld zł, w notyfikacji fiskalnej dla KE, został on podwyższony do 158,4 mld zł, a całego sektora publicznego do 192,1 mld zł. Ta ostania kwota jest w przybliżeniu równa przyrostowi długu publicznego według metodologii EDP (187,4 mld zł). Oczywiście premier Morawiecki w propagandowych wystąpieniach nadal będzie twierdził, że realizacja budżetu przebiega znakomicie, bo deficyt na koniec października wyniósł 36,4 mld zł, a więc tylko 40 proc. określonego w znowelizowanym w lipcu budżecie.

Szkoda, że premier Mateusz Morawiecki kończy swoje urzędowanie, bo w sprawozdaniu rocznym mógłby, gdyby zechciał, wykazać nadwyżkę budżetową. To, że według informacji sporządzanych dla KE deficyt wyniesie 192,1 mld zł, nie ma przecież znaczenia. Ważne, by obywatele żyli w świadomości, że sytuacja budżetu państwa, a w domyśle całego sektora finansów publicznych, jest doskonała. O resztę będą się martwić następcy pana premiera.

Żonglerka liczbami

Jeszcze ciekawsze wnioski można wyciągnąć, analizując projekt budżetu na 2024 r. oraz opublikowaną niedawno strategię zarządzania długiem publicznym w latach 2024–2027. Planowany w projekcie budżetu na 2024 r. deficyt ma wynieść 164,8 mld zł, tymczasem według strategii zarządzania długiem do 2027 r. przyrost długu Skarbu Państwa w 2024 r. ma wynieść 271,1 mld zł. Nie wiemy, jakim cudem przy deficycie 164,8 mld zł dług Skarbu Państwa ma urosnąć o 271,1 mld zł, czyli o 106,3 mld zł więcej. Podobnie ma kształtować się państwowy dług publiczny, który ma wzrosnąć o 263,7 mld zł. Czyżby rząd, zakładając, że będzie sprawował władzę także w 2024 r., planuje stworzyć rezerwę na willę+, przeznaczyć na różne fundacje o patriotycznych nazwach jeszcze większe kwoty niż te, o których dowiadujemy się teraz. Gdyby tak było, to trzeba przyznać, że rząd na koniec ma gest, a te kwoty są porażające.

Jeszcze większe wrażenie robi planowany przyrost długu według metodologii EDP, który ma wzrosnąć w 2024 r. o 334,3 mld zł. Oznacza to, że rzeczywisty przyrost długu sektora finansów publicznych jest o 169,5 mld zł wyższy niż planowany deficyt budżetowy. W rzeczywistości ten faktyczny deficyt sektora finansów publicznych oznacza, że jego relacja do PKB będzie się kształtować na poziomie około 9 proc. PKB, a nie 4,5 proc., jak zapisano w projekcie ustawy budżetowej. Taki wskaźnik relacji deficytu do PKB byłby największy od 1995 r.

Te dodatkowe, pozabudżetowe wydatki prawdopodobnie zostaną przeznaczone w większości na zakup uzbrojenia, które zwiększą zdolności obronne polskiej armii. Wdzięczność społeczeństwa za troskę o jego bezpieczeństwo byłaby zapewne większa, gdyby wiedziało, że dodatkowe wydatki zostaną sfinansowane z mitycznego uszczelnienia VAT albo też z osobistych zasobów prezesa Kaczyńskiego, premiera Morawieckiego czy z kasy PiS. Niestety, zostaną one sfinansowane kredytem, który polskie społeczeństwo będzie musiało spłacić. O tym jednak premier Morawiecki nie wspomina.

Rządzący często powołują się na niską, zwłaszcza na tle innych krajów, relację długu do PKB. Trzeba jednak podkreślić, że od kilku lat ona rośnie i w 2027 r. niebezpiecznie zbliży się do granicy 60 proc. (58,7 proc.). Trzeba też zwrócić uwagę, że koszty obsługi polskiego długu są około dwóch razy wyższe niż przeciętna dla krajów strefy euro. Oznacza to, że koszty obsługi polskiego długu, który stanowi około 50 proc. PKB, są równe kosztom obsługi 100-proc. długu przeciętnego kraju UE. Twierdzenie premiera Morawieckiego, że PiS przejął finanse publiczne w katastrofalnym stanie, a zostawia w doskonałym, jest zwykłym oszustwem.

Wysyp wydatków

Dziś premier Morawiecki zgłasza dodatkowe projekty ustaw zwiększających wydatki, a nieujętych w projekcie budżetu na 2024 r. Proponując dziś dodatkowe wydatki, albo nie zna wyliczeń Ministerstwa Finansów, albo świadomie dąży do zdestabilizowania finansów publicznych w przyszłym roku, co jest działaniem nie tylko szkodliwym dla koalicji przejmującej władzę, ale także sprzecznym z żywotnymi interesami Polaków, o których dobro pan premier się tak troszczy, przynajmniej werbalnie. Jeżeli uwzględnimy, że koalicja przejmująca władzę też w kampanii wyborczej składała obietnice wydatków, których spełnienia będą domagać się wyborcy, to sytuacja sektora finansów publicznych w 2024 r. może być bardzo trudna.

Moim zdaniem poważne wątpliwości budzą także wyliczenia dotyczące kosztów obsługi długu. W tabeli na s. 40 strategii zarządzania długiem ujęto tylko koszty obsługi długu Skarbu Państwa i pominięto dług, który nie został zaciągnięty przez ministra finansów, ale pozostaje długiem polskiego państwa, który musi ono spłacić. Inaczej mówiąc, koszty obsługi długu szacowane w strategii zarządzania długiem na lata 2024–2027 są zaniżone od 19,1 mld zł w 2024 r. do 26,5 mld zł w 2027, czyli łącznie o 87 mld zł.

Poruszanie tych kwestii ma o tyle istotne znaczenie, że według wszelkich znaków na niebie i ziemi Zjednoczona Prawica przestanie wkrótce rządzić, a realizacja budżetu spadnie na barki nowej koalicji, która nie ma pełnej świadomości istoty zagrożeń. Uważam, że informowanie obywateli o rzeczywistym stanie sektora finansów publicznych jest nakazem chwili. Jestem przekonany, że przyszła opozycja dołoży wszelkich starań, aby wykazać, że pogorszył się on po zmianie władzy, zwłaszcza gdyby nie było możliwości sfinansowania części obietnic wyborczych. Myślę, że już w debacie nad wotum zaufania dla nowego rządu premiera Morawieckiego, a najpóźniej w trakcie dyskusji nad budżetem, nowa koalicja rządząca będzie oskarżana o doprowadzenie do katastrofy finansów publicznych.

Prof. dr hab. Jan Czekaj był członkiem RPP w latach 2003–2010, pracuje w Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie

Na sile przybiera dyskusja o stanie finansów publicznych czy – szerzej – stanie gospodarki. Premier Morawiecki i jego pomocnicy starają się przedstawić sytuację w kolorowych barwach. Ich przekaz brzmi tak: w 2015 r. PiS przejmowało gospodarkę w opłakanym stanie, czego wyrazem było wyborcze hasło „Polska w ruinie”. Po ośmiu latach rządów, twierdzą przedstawiciele władzy, gospodarka kwitnie, a sytuacja sektora finansów publicznych jest doskonała, głównie dzięki uszczelnieniu VAT-u. Opozycyjni politycy, którzy wkrótce przejmą władzę, oraz wielu ekonomistów i publicystów mają nie bez powodu odmienne zdanie. Stagnacja gospodarki oraz gwałtownie rosnące deficyty i dług sektora finansów publicznych, to główne części ich przekazu.

Pozostało 93% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację