Wybory prezydenckie w Argentynie wygrał właśnie, i to niespodziewanie dużą przewagą głosów, libertariańsko-prawicowy populista Javier Milei. Sądząc po głoszonych w kampanii wyborczej hasłach, ma wielką ochotę być argentyńskim Trumpem. Nie przejmować się zasadami konwencjonalnej ekonomii, rozwiązać bank centralny, zastąpić argentyńskie peso dolarem, drastycznie obniżyć podatki i radykalnie zmniejszyć aktywność państwa, zachowując jednak wprowadzone przez poprzedników programy socjalne i jednocześnie jakimś cudem równoważąc budżet.
Sam Milei jest zresztą profesorem ekonomii, ale o dość ekscentrycznych poglądach. Wierzy w cudowną zdolność rynku do rozwiązywania wszelkich problemów i w niszczący wpływ rządowych regulacji na gospodarkę. Nienawidzi „lewactwa”, a poza propozycjami gospodarczymi epatuje swoich wyborców poparciem dla całkowitego zakazu aborcji, zalegalizowaniem swobodnego handlu bronią i organami ludzkimi. Słowem, wyolbrzymiony po argentyńsku Korwin-Mikke (z tym że Korwin-Mikke, startując kilka razy w wyborach, zdobywał 2–3 proc. głosów, a Milei zdobył ich właśnie 56 proc.).
Oczywiście nie wiemy jeszcze, które ze swoich pomysłów Milei rzeczywiście wcieli w życie. Ale wiele wskazuje na to, że mamy do czynienia z kolejnym, typowym dla Argentyny, skrajnym zwrotem w neurotycznej historii polityczno-gospodarczej tego kraju.
Przypomnę więc, że do połowy zeszłego wieku PKB na głowę mieszkańca Argentyny należał do najwyższych na świecie, niewiele ustępując USA i znacznie przekraczając poziom zachodniej Europy. I właśnie wtedy rozpoczęła się populistyczno-finansowa karuzela.
Najpierw przez lata krajem władał papież populistów Juan Perón, rozdając na lewo i prawo pieniądze, nacjonalizując gospodarkę i doprowadzając ją z czasem do kryzysu. Kolejny dyktator Juan Carlos Onganía jeszcze silniej kontrolował gospodarkę, choć bardziej w duchu prawicowym. Rozwścieczeni Argentyńczycy na nowo wezwali z emigracji Peróna z programem lewicowo-populistycznym, który doprowadził do wybuchu hiperinflacji. Po okresie zamętu władzę w końcu przejęła wojskowa junta, usiłująca prowadzić politykę bardziej wolnorynkową, co przy orgii korupcji i niekompetencji wiodło jednak do bankructwa państwa. Skompromitowanych wojskowych zastąpili prezydenci cywilni, doprowadzając do kolejnego wybuchu hiperinflacji. Na początku lat 90. nastąpiła więc gwałtowna wolta w polityce gospodarczej, w stronę silnie liberalną, z nową walutą trwale powiązaną z dolarem. Co zakończyło się kolejnym bankructwem i oddało znów władzę lewicowym peronistom. A efektem ich rządów stała się właśnie nowa fala inflacji i kolejna groźba bankructwa, co z kolei utorowało drogę do władzy Javierowi Milei i jego anarcho-liberalnym hasłom.