Był 4 września tego roku, gdy z Nowego Targu pofrunęły w Polskę słowa Jarosława Kaczyńskiego: „Trzeba w tej chwili palić wszystkim, no, poza oczywiście oponami i tym podobnymi rzeczami, bo po prostu Polska musi być ogrzana”. Śmiechy i żarty zalały internet, a w Ministerstwie Aktywów Państwowych zebrał się zespół do ustalenia, skąd można jeszcze zdobyć coś do palenia w piecach. I w myśl powiedzenia, że najciemniej pod latarnią, okazało się, że węgiel jest tuż przy kopalniach, tylko trzeba go wygrzebać z hałd. Tym bardziej że rząd obiecywał, że węgla nie zabraknie, więc tej obietnicy musi jakoś dotrzymać. A przecież budowy nowych wiatraków, milionów na panele fotowoltaiczne, termomodernizacji domów i pomp ciepła u każdego nie obiecywał. Więc skąd to zdziwienie, że ministerstwo szuka węgla?
Zanim jednak ktokolwiek zacznie cokolwiek robić z hałdami odpadów górniczych, powinien zbadać, czym to grozi środowisku i zdrowiu ludzi mieszkających w pobliżu. Z raportu NIK z 2019 r. wynika, że te składowiska to w większości ekologiczne bomby z opóźnionym zapłonem. Na terenach trzech z dziewięciu wtedy eksploatowanych hałd doszło do zanieczyszczenia wód podziemnych i tych na powierzchni. Lista grzechów: przekroczenie kwasowości, norm dla cynku oraz ołowiu, za dużo chlorków i siarczanów. NIK zwróciła też wtedy uwagę, że nie wiemy, co właściwie w tych hałdach jest, bo nie było nad nimi kontroli, i jest ryzyko – pisała Izba – że kryją niebezpieczne odpady.
Do tego naruszenie pogórniczych hałd niesie za sobą podwyższone ryzyko pożarów. W Rudzie Śląskiej w 2020 r. dopiero po 12 miesiącach prac udało się zatrzymać trwające lata tlenie się odpadów. I trucie okolicznych mieszkańców. Prace na hałdach oznaczają też wzrost pylenia, czyli drastyczny spadek jakości tego, czym oddycha się w regionach, gdzie ma być odzyskiwany węgiel. W Polsce zanieczyszczone powietrze skraca życie średnio o 14 miesięcy mieszkańcom północnych terenów, a aż o 43 miesiące na południu kraju. Rocznie jest ono przyczyną 45 tys. zgonów. Choć prawdopodobnie jest jeszcze gorzej. Naukowcy z Uniwersytetu Harvarda i University College of London w raporcie przedstawionym na początku ubiegłego roku dowodzą, że spalanie paliw kopalnych przyczynia się do jednego na pięć zgonów na świecie.
Co więcej, tak jak nie wiemy, co jest w hałdach, tak też nie wiadomo, jakiej jakości może być odzyskany z nich węgiel. Jest bardzo prawdopodobne, że niskiej. A to oznaczałoby o wiele większe koszty – niż szacuje teraz ministerstwo – przystosowania surowca do spalania w elektrowniach. Mała kaloryczność tego węgla będzie zaś wymagać spalania większej jego ilości, aby ogrzać tę samą liczbę domów.
Szturm rządu po węgiel zakopany w hałdach jest przyznaniem się do porażki całej polityki energetycznej państwa. Zamiast inwestować w odnawialne źródła energii i szczelność domów Polaków, wracamy do przeszłości. Zakopanej w hałdach, o której właściwie nikt nie chce pamiętać, bo świat jest już w innym miejscu. Przeszłości, która będzie truć nas znowu i w przyszłości. Wygląda na to, że słowa premiera Mateusza Morawieckiego z lipca 2020 r. były ponadczasowe. Wystarczy tylko zmienić wirus na węgiel, a epidemię na kryzys energetyczny: „Cieszę się, że coraz mniej obawiamy się tego węgla, tego kryzysu energetycznego i to jest dobre podejście, bo on jest w odwrocie. Już teraz nie trzeba się jego bać”.