A tymczasem w szkole mu nie szło, a w carskiej służbie był tylko skromnym czynownikiem. No a do tego cały kraj popadał w nędzę i chaos. Westchnął tylko Wołodia, zarzucił wędkę – i nic. Zarzucił drugi raz – i znowu nic. Aż tu nagle, za trzecim razem, na haczyk złapała się złota rybka i ludzkim głosem prosi: „Wypuść mnie, rybaku, spełnię każde twoje życzenie”.
Pokiwał tylko Wołodia smutno głową i rzekł: „A jakże ty mi możesz pomóc, mała rybko? To już lepiej cię zjem, przynajmniej głodny nie będę”.
„Nie zabijaj mnie, powiedz tylko, jakie masz ambicje, a ja je spełnię” – obiecała rybka.
„No to zrób mnie carem” – zażartował Wołodia, myśląc już tylko o tym, jak rybkę upiec.
I nagle buch! Krajem władał stary car, za którego rządów wprawdzie wolność była, ale i bieda wielka nastała. A że car zbytnią miłość czuł do wódeczki, to i do rządzenia głowy nie miał. Więc się zwaliły nowe nieszczęścia, a odległe gubernie zbuntowały się i niepodległość ogłosiły. W końcu stary car uznał, że mu korona zbyt ciąży i warto by ją komuś młodszemu oddać… I proszę, znalazł się akurat w pobliżu Wołodia, to go nowym carem zrobił.