Kilka dni temu padł rekord ceny uprawnień do emisji CO2 – 43 euro za tonę. Wiele wskazuje na to, że to nie koniec – kolejne rekordy przed nami. Być może już w ciągu najbliższych miesięcy ceny sięgną poziomów, które w strategii energetycznej państwa przewidywano dopiero za dziesięć lat. Dlaczego? Po pierwsze, fundusze hedgingowe, widząc skalę wzrostu, znalazły w systemie ETS bardzo interesujący instrument finansowy, na którym można sporo zarobić. Po drugie, możliwe że w drugiej połowie roku, gdy znaczna część społeczeństw Europy i Ameryki Północnej zostanie zaszczepiona, przemysł znacząco się odbije, co przyniesie kolejny wzrost emisyjnych uprawnień.
Co możemy z tym zrobić? Można wzorem pewnego posła z partii, która tworzy z PiS-em prawicowy rząd, odgrywać błazenadę i oskarżać o ten stan rzeczy Brukselę. Tylko czy to w czymś pomoże? Można też – widząc jak szybko zmienia się sytuacja – dostosować regulacje i plany do stanu, z którego Polska będzie mogła wyjść obronną ręką. Bez zdecydowanego przestawienia wajchy z energetyki węglowej na odnawialną nie osiągniemy żadnej poprawy.
W trybie pilnym należy odblokować możliwości rozbudowy potencjału lądowej energetyki wiatrowej – bo to najtańsza energia na rynku. Równie szybko muszą się rozpocząć inwestycje w sieci elektroenergetyczne, tak, aby fotowoltaika, która w Polsce od kilkunastu miesięcy rozwija się bodaj najszybciej w Europie, mogła dalej zapewniać zieloną energię właścicielom domów jednorodzinnych oraz firmom stawiającym na OZE.
Jesteśmy na kursie kolizyjnym, lecz mamy jeszcze czas, by zakręcić kołem sterowym i uniknąć katastrofy gospodarczej. Bo szybujące ceny energii pogrążą polskie firmy i tak dotknięte już kolejnymi lockdownami.
Krajowy Plan Odbudowy i Nowy Ład muszą stawiać na zielone technologie. Inaczej polska gospodarka nie skorzysta z wielkich unijnych pieniędzy. Bo w tej perspektywie finansowej ten, kto postawi „na zielone", może dostać więcej funduszy.