Jednym z najważniejszych czynników, które mają wpływ na wzrost cen energii, jest cena uprawnień do emisji CO2. Zależność jest tu prosta. Każda instalacja energetyczna, aby wyemitować tonę CO2, musi nabyć takie uprawnienia. Im instalacja starsza, tym wysokość opłaty jest większa. Najdroższe są elektrownie oparte na węglu, a tych w Polsce mamy najwięcej. W ostatnim czasie cena praw do emisji CO2 poszybowała w górę i przebiła nawet naszą inflację – na giełdzie zbliża się do 90 euro za tonę. A to oznacza wzrost cen prądu. Niby proste. Prawda? A jednak niekoniecznie.
Musi być coś lub ktoś jeszcze. Dlatego też wroga, przez którego rosną ceny prądu, postanowili wytropić wybitni specjaliści w tej dziedzinie, posłowie Solidarnej Polski. Jak na wytrawnych śledczych przystało, winnego znaleźli dość szybko. „Odpowiedzialność ponosi Platforma Obywatelska i Donald Tusk. Drożyzna i ubóstwo energetyczne ma dzisiaj twarz Donalda Tuska, szefa Europejskiej Partii Ludowej" – grzmiał Janusz Kowalski. Tak, to ten, który jeszcze kilka lat temu był działaczem PO i z tym złym Tuskiem robił sobie zdjęcia. W przekonaniu tym wzmocnił go śledczy Jacek Ozdoba. Stwierdził: „Jest jedno nazwisko, które jest odpowiedzialne za to, czy polski emeryt dziś będzie się zastanawiać, czy w przyszłym roku grzejnik będzie przykręcany z uwagi na ceny ciepła, czy też prąd elektryczny będzie ograniczany z uwagi na koszt. To oczywiście wasz struś pędziwiatr Donald Tusk".
Sam Tusk jednak to za mało, by obarczyć go wszystkimi grzechami tego świata. Dlatego śledztwo trwało dalej. Prowadził je kolejny śledczy, Sebastian Kaleta. I znalazł coś. „To efekt unijnej polityki klimatycznej. Elektrownie muszą za miliardy kupować certyfikaty, na których spekulują na giełdzie wielkie fundusze inwestycyjne. Polacy muszą napychać kabzę bankierom z Zachodu".
Nie ustalił jednak, kim są ci spekulanci. Jako przykładny obywatel postanawiam panom śledczym pomóc. Na podstawie wnikliwego dochodzenia donoszę: premier naszego rządu do polityki trafił wprost z banku. A więc bingo! Śledczy Kaleta ma rację, mówiąc o bankowcach. Dodatkowo jednym z tych, którzy zarabiają najwięcej na handlu prawami do emisji CO2, jest właśnie polski rząd.
Dane Ministerstwa Finansów pokazują, że od 2015 r. wpłynęło do budżetu państwa z tego tytułu 25,6 mld zł. A ten rok ma być rekordowy. Na handlu prawami do emisji CO2 budżet ma zarobić aż 20 mld zł. Te miliardy bezpośrednio zapłacą polskie elektrownie. Z tego powodu w 2022 r. ceny prądu mogą wzrosnąć nawet o 40 proc. I będą rosnąć dalej, jeśli nie zmienimy i nie zmodernizujemy naszych elektrowni. Rząd o tym doskonale wie, ale wie też, że można na tym zarabiać. I zarabia miliardy, sprzedając, coraz drożej, prawa do emisji CO2. Płacimy za to my, grzejąc sobie wodę w czajniku na prąd. Rząd zaś wmawia nam, że drogi prąd to wina złej Unii.