Tydzień temu ziarno niepewności na rynkach finansowych zasiały słabe dane z chińskiej gospodarki. Uaktywniły one ekonomistów z globalnych banków, którzy niemal na wyścigi zaczęli obniżać do dawno niewidzianych poziomów prognozy dla tej drugiej po USA gospodarki świata. Inwestorzy zarówno z rynków akcji, jak i surowców, niemal uśpieni bitymi od miesięcy kolejnymi rekordami wszech czasów, otrzymali zimny prysznic.
„Jak to? To akcje czy surowce mogą tak nagle potanieć?" – pytali na forach mniej świadomi wiedzy i ryzyka inwestorzy. Wszak od przeszło dekady, od 2009 roku, biorą udział w najdłuższej w historii hossie na światowych giełdach. „Mamy bańkę" – mówią wprost kolejni analitycy. I trudno się z tym nie zgodzić, patrząc na wyceny giełdowe dużych globalnych firm technologicznych, które 100, a nawet 200 razy przekraczają ich roczne zyski, czy surowce drożejące przez rok o 100 i więcej procent.
W ostatnich godzinach przecena aktywów na świecie przyspieszyła. Niepewność inwestycyjna wzrosła. Dzienne spadki głównych indeksów giełdowych czy surowców o 2–3 proc. widziano ostatnio kilka miesięcy temu. Do „chińskiego" czynnika ryzyka doszedł nowy, znacznie istotniejszy – amerykański bank centralny już we wrześniu tego roku, i to aż do końca I kwartału przyszłego roku, może wstrzymać pracę maszyn drukujących dotąd na potęgę dolary, wygaszając programy skupu aktywów. Swoje zrobiły zapewne dane o wysokiej inflacji i apele o dbanie o siłę nabywczą amerykańskiej waluty. W praktyce oznacza to początek wysysania z rynków dolarów, czemu towarzyszyć będą z czasem podwyżki stóp procentowych.
To sygnał ostrzegawczy dla rynku finansowego, rozgrzanego do czerwoności właśnie przez zalew taniego pieniądza. Kto wie, może to nie tylko korekta, lecz jesteśmy świadkami ważnego, przełomowego punktu w historii zwiastującego koniec trwającej od ponad 4 tysięcy dni hossy na giełdzie nowojorskiej. Jeśli tak, to nadchodzą trudne chwile, miesiące i kwartały dla właścicieli akcji, rynku surowców czy chociażby złotego.
To, co się dzieje za oceanem, jest bowiem ważne również dla Europy. USA to globalny drogowskaz. Świat, w tym Polska, podąża zwykle za „wielkim bratem" z kilkumiesięcznym opóźnieniem. Tak było chociażby w 2007 roku, gdy pękała bańka na rynku nieruchomości, czy siedem lat wcześniej, jak rozprysła się z hukiem bańka internetowa. I tak zapewne będzie i tym razem.