Ten ubytek wynika przede wszystkim z odliczeń z tytułu ulgi prorodzinnej, wynoszących 5,4 mld zł. Ulga ta, zwłaszcza w istniejącej postaci, była dość często krytykowana jako instrument kosztowny i mało efektywny. Jeżeli bowiem mamy traktować ją jako zachętę do rodzenia większej liczby dzieci, to nietrudno zauważyć, iż przyniosła – jeżeli w ogóle – efekty mizerne. W roku ubiegłym urodziło się 338 tys. dzieci. O niecałe 14 tys. więcej niż w 2006 r. Ten minimalny przyrost liczby urodzeń najprawdopodobniej spowodowany jest tym, że w wiek prokreacyjny wkraczają coraz liczniejsze roczniki wyżu demograficznego. Nawet jednak gdyby przyjąć, iż przyrost w całości spowodowany był podatkowym bodźcem materialnym, znaczyłoby to, że koszt narodzin jednego obywatela RP wyniósł około 40 tys. zł.

Przeciwko takiemu rozumowaniu można protestować, twierdząc, że ulga na wychowanie dzieci ma być nie tyle bodźcem do prokreacji, ile instrumentem polityki społecznej poprawiającym sytuację materialną rodzin wielodzietnych. Tu z kolei jednak wątpliwości związane są z tym, że owa ulga przysługuje wszystkim bez względu na poziom dochodów, a więc i tym, którzy takiej pomocy raczej nie potrzebują. Niewątpliwie jest tak w przypadku podatników z trzeciej grupy podatkowej, którzy osiągają dochody wynoszące ponad 85 528 zł rocznie. Mimo że jak na polskie warunki jest to sporo (taki poziom dochodów ma tylko niecały procent podatników), osoby takie także korzystają z odpisu podatkowego. I ulga dla nich kosztowała budżet 118,4 mln zł.

100 mln zł nie jest w skali budżetu kwotą oszałamiającą. Wydaje się jednak, że można znaleźć wiele sensowniejszych i bardziej społecznie użytecznych sposobów wydatkowania tych pieniędzy niż przeznaczanie ich na pomoc dla najbogatszych.

Michał Zieliński - publicysta ekonomiczny