Zdążyć przed potopem

Którejś wiosny wichura wepchnie Bałtyk w żuławskie kanały. Woda zniszczy poldery, miasta i wsie. Gospodarka straci miliardy złotych, ludziom przepadnie wszystko. Taki będzie koszt oszczędzania na Żuławach

Publikacja: 04.09.2008 05:30

Zdążyć przed potopem

Foto: KFP

Celina Sokołowska, sołtys Więziny, wskazuje na zachód, skąd znad zarośniętych gęsto wierzbiną i chwastami pagórków podrywają się stada łabędzi i kaczek. To tam znajduje się największe zagrożenie dla wioski – jezioro Drużno.

– Lustro jeziora jest wyżej niż nasze domy. Wiatr piętrzy wodę, ona napiera na wały, a wały słabe, bo od lat państwo nie daje pieniędzy na ich właściwe utrzymanie. Boimy się tego wiatru. Kiedy są deszcze i sztormy na Bałtyku, chodzimy nocą z pochodniami, sprawdzamy stan wody w kanałach i jeziorze. Wiemy, że kiedyś wały puszczą i jezioro runie na Żuławy – opowiada.

To się już kiedyś zdarzyło. 120 lat temu wczesną wiosną przez 80 dni padał śnieg, potem przyszła gwałtowna odwilż. Silny wiatr z północy spowodował zjawisko cofki – Bałtyk wtargnął do pełnych już kanałów i rzek Żuław.

W ciągu kilku godzin poziom wody skoczył trzy metry. Woda wyrwała 150 metrów wałów. Zalane zostały całe Żuławy Elbląskie: 48 tysięcy hektarów urodzajnych pól, wsie, miasta Malbork i Elbląg. Odwadnianie terenu trwało do jesieni. Straty gospodarcze oszacowano na 30 mln marek, czyli tyle, ile miał kosztować długo odwlekany przekop Wisły w okolicach Świbna.

Z kataklizmu władze pruskie wyciągnęły właściwe wnioski – nie szczędziły pieniędzy na przekop, wzmocnienie i ulepszenie ochrony przeciwpowodziowej Żuław. Powstał jeden z najbezpieczniejszych systemów na świecie, chroniący ogromne obszary przez wieki ukształtowane ludzką pracą i pomysłowością.

Żuławy to ziemia w delcie Wisły przekształcona w Małe Niderlandy przez menonitów – protestanckich uciekinierów z Holandii. Przybyli w XVI wieku i szybko zamienili odludne bagna w żyzne pola pocięte kratką odwadniających kanałów. Postawili stacje pomp napędzane przez wiatraki, dzięki którym z polderów wypompowywany był nadmiar wody; budowali solidne podcieniowe domy, a ich wioski lśniły czystością.

W 1945 r. cofający się przed Armią Czerwoną Niemcy wysadzili wały, zalewając Żuławy. Polscy osadnicy osuszali je potem przez trzy lata. Do dziś po menonitach przetrwało kilkanaście domów i cmentarzy oraz same Żuławy – przedmiot rolniczego pożądania. Każdy skrawek ziemi jest tu cenny, żyzne mady żuławskie dają wysokie plony.

Tereny dzielą się na Żuławy Gdańskie (39 tys. ha), Żuławy Wielkie – 83 tys. ha (delta Wisły i Nogatu) oraz Żuławy Elbląskie – 48 tys. ha. Te ostatnie są najbardziej zagrożone powodzią, bo większość terenu leży w depresji i woda stąd sama nie odpłynie.

Zdaniem Mariusza Nierebińskiego, dyrektora Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych Województwa Pomorskiego, choć nad Bałtykiem nie zdarzają się tropikalne huragany, jak ten, który w 2006 r. wepchnął wody oceanu do Nowego Orleanu, podobna katastrofa jest na Żuławach realna.

I Nowy Orlean, i Żuławy leżą w delcie wielkiej rzeki. A Polacy niczego się nie nauczyli od Prusaków.

Wiesław Machy, sołtys Nowakowa, pamięta dobrze noc sprzed ćwierć wieku. 19 stycznia 1983 r. na Bałtyku szalał sztorm. Wezbrana woda wtargnęła do rzeki Elbląg i przerwała stare wały na wysuniętym na północ skrawku Żuław Elbląskich – Wyspie Nowakowskiej.

– Widzieliśmy, jak błyskawicznie woda przybiera, uciekliśmy z bydłem do wyżej położonej spółdzielni rolnej. Potem już cała wieś pływała – opowiada sołtys.

Woda zalała 35 tys. ha, wdarła się do Elbląga, zniszczyła uprawy, domostwa, urządzenia melioracyjne. Ewakuowano tysiące ludzi i zwierząt. – Do domów wróciliśmy dopiero w maju – pamięta Zofia Murawiec, żona jednego z największych gospodarzy na Wyspie Nowakowskiej. Krzysztof Murawiec ma 120 ha rzepaku, pszenicy i buraków wokół Cieplic – jednej z dwóch najdalej wysuniętych wiosek na wyspie.

– Oglądałem, jak wygląda zabezpieczenie przeciwpowodziowe w Niemczech i Holandii. U nas jest bardzo źle. Wały nie są ani dostatecznie koszone, ani umacniane. Ryją w nich gryzonie i bobry. Kanały nie są regularnie pogłębiane i czyszczone od lat – wylicza rolnik. Dodaje, że swojego gospodarstwa od powodzi nie ubezpiecza, bo stawki są zbyt wysokie.

W pobliskim Bielniku na 800 ha wypasa kilkaset sztuk bydła spółka rolna. I ona nie ubezpiecza się przed powodzią. W razie kataklizmu żuławscy rolnicy stracą więc wszystko.

Nie mniej zagrożony od żuławskich wsi jest 120-tysięczny Elbląg. Rzeczka Kumiela, zwana przez mieszkańców Dziką, choć wąska i płytka, latem 2007 r. zalała ćwierć miasta. Nad większą od Kumieli rzeką Elbląg leży najpotężniejsza firma miasta – Alstom Power. – Zdajemy sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Mamy drużynę ratowniczą, przygotowane worki z piaskiem i dyżury dyspozytorskie całą dobę – zapewnia Zofia Malec z Alstomu.

– Nowy terminal pasażerski i przeładunkowy wybudowany za unijne pieniądze dostał specjalną, prawie dwumetrową ochronę przeciwpowodziową – dodaje Wojciech Przedpełski z biura zarządu Portu Elbląg.

O ile prywatne firmy muszą o swoje bezpieczeństwo zadbać same, o tyle przeciwpowodziowa ochrona Żuław jest obowiązkiem państwa. Od 18 lat pieniędzy na tę ochronę kolejne rządy dają coraz mniej. Ostatnie poważne inwestycje były po powodzi w 1983 r., kiedy parlament uchwalił tzw. ustawę żuławską. – Miała być pierwszym etapem wielkiej modernizacji systemu bezpieczeństwa, ale zmiany ustrojowe spowodowały, że kolejne etapy nigdy nie zostały zrealizowane – kiwa głową Bogdan Szymanowski, dyrektor Żuławskiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych w Elblągu.

Stoimy na moście w Więzinie, pod nami rzeka Wąska zarośnięta szuwarami. Ostatnia reforma administracyjna spowodowała rozmycie odpowiedzialności. Służby melioracyjne podlegają i są opłacane przez marszałków, sztaby kryzysowe są w powiatach, a pieniądze na inwestycje przyznaje rząd.

Za stan rzeki Wąskiej odpowiada instytucja państwowa – Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej z Gdańska. Gołym okiem widać, że tu nie robi nic.

W 2003 r. z braku pieniędzy zlikwidowano straż wałową. Zamiast fachowych patroli 20 strażników dziennie gminy z rzadka wysyłają w teren kilku urzędników. Brakuje funduszy na godziwe zarobki dla pompiarzy. Dostają 500 zł na miesiąc i uciekają, gdy tylko się da.

Aby zapewnić bezpieczeństwo Żuław, na remonty i utrzymanie śluz czy kanałów i dodatkowe działania zabezpieczające potrzeba natychmiast ok. 150 mln zł. Rocznie na ten cel trafia kilkunastokrotnie mniej pieniędzy

– Niemcy obsadzili Żuławy wierzbami, bo jedno takie drzewo dziennie ciągnie z ziemi 400 l wody. U nas drogowcy wierzby wycięli. Wały, żeby spełniały swoją rolę, muszą być trzy razy w roku wykaszane. Brakuje pieniędzy, więc wały kosimy raz na rok – dodaje Szymanowski.

Z korony wału nad Drużnem pokazuje miejsce, gdzie jeszcze 30 lat temu przybijały barki ze żwirem do umacniania wałów. Od dawna barki nie kursują, choć to najtańszy sposób transportu. Powód: brak pieniędzy na pogłębianie toru wodnego.

W ostatnich ośmiu latach budżet Żuław wystarczył na sfinansowanie nieco ponad połowy potrzeb. – Rocznie na eksploatację powinienem mieć 12 – 13 mln zł plus ok. 15 mln na remonty i modernizacje. W 2005 r. dostałem 7 mln zł, w tym roku – 9 mln zł. Tymczasem gruntowny remont jednej stacji pomp to koszt ok. 3 mln zł. My mamy ich 62, z tego trzy w stanie złym, a 12 w dostatecznym – wylicza dyrektor Szymanowski.

Najmniej pieniędzy na system bezpieczeństwa płynęło na Żuławy za rządów Jerzego Buzka. W 1999 r. budżet Żuław wystarczył na sfinansowanie 53 proc. potrzeb. Nie było za co kosić 400 km wałów, pogłębiać i czyścić 1100 km kanałów i rowów, utrzymywać w dobrym stanie 100 budowli (jazów, przepustów itp.).

Przyroda wzięła odwet w 2001 roku. Przerwała wały na polderze Fiszewka. Spowodowała straty sięgające pół miliarda złotych. Na pokrycie zniszczeń rząd Jerzego Buzka wysupłał... 4,5 mln zł.

– Wały puściły, bo z braku pieniędzy nie były wykaszane, przesiąkały jak gąbka, straciły stateczność. Woda zalała 5 tys. ha – opowiada Szymanowski. Na powodzi najbardziej ucierpieli hodowcy warzyw z Wikrowa i Jegłownika. A że czasy się zmieniły i rolnicy bardziej czuli się biznesmenami niż badylarzami, więc poszukali winnego. Czwórka gospodarzy podała żuławski zarząd melioracji do sądu o odszkodowania. Prawomocny wyrok zapadł niedawno. Sąd przyznał rolnikom 9 mln zł. Firma zapłaciła.

Jacek Bocheński, wieloletni pełnomocnik wojewody pomorskiego i warmińsko-mazurskiego ds. Żuław, oszacował, że na zapewnienie bezpieczeństwa tego terenu potrzeba co najmniej 150 mln zł.

Dlatego Polska chce dostać na Żuławy pieniądze z Unii. Projekt przygotowany przez samorządy Pomorza oraz Warmii i Mazur trafił na listę kluczowych MRR. Opiewa na 150 mln euro.

– Nie ma w Polsce drugiego regionu bardziej zagrożonego powodziami i wrażliwego na zawodne działanie infrastruktury melioracyjnej. Od sprawnego działania tego systemu zależy bezpieczeństwo i gospodarka ponad 200 tys. mieszkańców – twierdzi Jacek Protas, marszałek województwa warmińsko-mazurskiego.

Na razie do wzięcia jest 35 mln zł z programu gospodarowania zasobami wodnymi. Można za to wyremontować sześć stacji pomp i 40 km wałów. Pieniądze wciąż pozostają na papierze, bo dopiero 10 lipca Ministerstwo Rolnictwa ogłosiło przepisy wykonawcze umożliwiające sięgnięcie po fundusze.

Dyrektor Szymanowski realistycznie ocenia, że dostanie pieniądze za dwa lata. A zegar przyrody tyka.

– Klimat tak się zmienił, że kiedyś, gdy powiał wiatr z północy, to stany alarmowe mieliśmy na Żuławach za kilka dni – mówi. – Teraz woda przybiera w kilka godzin.

Celina Sokołowska, sołtys Więziny, wskazuje na zachód, skąd znad zarośniętych gęsto wierzbiną i chwastami pagórków podrywają się stada łabędzi i kaczek. To tam znajduje się największe zagrożenie dla wioski – jezioro Drużno.

– Lustro jeziora jest wyżej niż nasze domy. Wiatr piętrzy wodę, ona napiera na wały, a wały słabe, bo od lat państwo nie daje pieniędzy na ich właściwe utrzymanie. Boimy się tego wiatru. Kiedy są deszcze i sztormy na Bałtyku, chodzimy nocą z pochodniami, sprawdzamy stan wody w kanałach i jeziorze. Wiemy, że kiedyś wały puszczą i jezioro runie na Żuławy – opowiada.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Nie strzelajcie do flipperów
Opinie Ekonomiczne
Aleksandra Ptak-Iglewska: Wraca dramat błonicy. Pora uzależnić 800+ od szczepień
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Stara bida i bankowy chłopiec do bicia
Opinie Ekonomiczne
Prof. Elżbieta Chojna-Duch: Strategiczna autonomia w Europie
Materiał Promocyjny
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Opinie Ekonomiczne
Marek Tatała: Czy deregulacja się opłaca?
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń