Polacy źle oceniają rząd i sytuację w kraju

Pomysły przedstawione w exposé Donalda Tuska uważam za dobre. Nie ze względu na ich skuteczność ekonomiczną, lecz dlatego, że mogą odbudować wiarę

Publikacja: 18.10.2012 01:01

Polacy źle oceniają rząd i sytuację w kraju

Foto: Fotorzepa, Kar Karol Zienkiewicz

Wielką karierę robi nowe określenie: fiscal clif, czyli urwisko fiskalne. Oznacza ono załamanie gospodarki z powodu zbyt dużego i zbyt gwałtownego zmniejszenia deficytu budżetowego. Na upartego o spadku z owego klifu można mówić w przypadku Hiszpanii i Grecji. Grozi to także Stanom Zjednoczonym, które być może będą musiały w przyszłym roku budżetowym obniżyć deficyt z obecnych 10 do – o zgrozo – 5 proc. PKB. Urwisko staje się powoli nowym paradygmatem ekonomii, skoro nawet szefowa MFW Christine Lagarde twierdzi, że „obsesyjne cięcia mogą napędzać recesję", i nawołuje Europę, aby „złagodziła swą drakońską receptę na kryzys".

Brzmi to ładnie, ale poszukiwanie bezpiecznej drogi z owego urwiska napotyka dwie trudności. Nikt nie zaprzeczy, że nie można w nieskończoność utrzymywać wysokiego deficytu, ponieważ skumuluje się w niemożliwy do obsługi dług. Patrząc na sprawę w krótkim okresie, problem polega na tym, że sporo krajów już popadło w ową pułapkę zadłużenia i nie może utrzymać wysokich deficytów, gdyż nikt nie chce pożyczyć im pieniędzy, zwłaszcza tanio.

Dobre rady antyklifowców rozumieć należy zatem jako zalecenie, aby zadłużenia nie powiększać i równocześnie nie redukować wydatków. A jest to możliwe tylko w jeden sposób: poprzez emisję pustego pieniądza najlepiej robioną w eleganckiej formie quantitative easing lub metodą interwencyjnego skupu śmieciowych obligacji.

Polska włączyła się w ten nowy nurt. Nie spadamy z urwiska, bo deficyt budżetu państwa kwotowo się nie zmienia, a deficyt pozostałych składników sektora finansów publicznych redukowany jest głównie w sposób księgowy (samorządy nie powiększają zadłużenia, za to pożyczają pieniądze firmy komunalne, rosną niedobory Krajowego Funduszu Drogowego). Ale to nie wszystko. My dodatkowo wymyśliliśmy sposób, aby mieć zjedzone ciasteczko, tworząc „Inwestycje polskie".

Może to dobrze, skoro taki jest paradygmat. Pytanie tylko, czy to wystarczy, aby odnieść sukces. Bo moim zdaniem problemem Polski nie jest urwisko fiskalne, ale urwisko wiary. W ostatnim roku gwałtownie, w sposób niemający precedensu pogorszyły się oceny sytuacji gospodarczej, wzrosła obawa o przyszłość, a zaufanie do rządu spadło do historycznego minimum.

Dlaczego tak się stało, jest zagadką. Wszak PKB, płace i emerytury (zwłaszcza!) realnie wzrosły, oprocentowanie obligacji skarbowych spadło do poziomu 4 proc., giełda w ciągu roku urosła o 10 proc. Prawda, bezrobocie przez rok zwiększyło się o 109 tys. osób i przybyło bankructw firm (o 93 sztuki). Uzasadnione powody do niezadowolenia ma więc najwyżej kilkaset tysięcy osób. Nawet jeśli rok przyszły będzie podobny, utratą pracy zagrożony jest co setny zatrudniony i zbankrutuje co setna firma.

Częściowo spadek zaufania można tłumaczyć aferą taśmową i sprawą Amber Gold, chociaż uczciwość nakazuje przypomnieć, że nepotyzm i przekręty nie są nowością i zapewne w tym roku nie było tego więcej niż przeciętnie w poprzednich latach. Jeśli miałbym zaryzykować odpowiedź na pytanie, skąd się bierze powszechny katastrofizm, za przyczynę uznałbym dominujące przekonanie o omnipotencji państwa i żądanie, aby „rząd coś z tym zrobił". Nie robiąc nic, a zwłaszcza nie mówiąc, co jest robione, władza doprowadziła do urwiska wiary.

Dlatego pomysły przedstawione w eksposé Donalda Tuska uważam za dobre. Nie ze względu na ich skuteczność ekonomiczną, lecz dlatego, że mogą odbudować wiarę. Tyle tylko, że działanie to może nie wystarczyć, bo jest mocno spóźnione. Lepiej było nie czekać na apel pani Lagarde, a brać przykład z Grzegorza Kołodki, który wciąż jest wspominany jako najlepszy minister finansów. I słusznie. Niemal codziennie występował w mediach i pokazywał, jak dzięki popychaniu przez niego kijkiem Wisła płynie do Gdańska.

Wielką karierę robi nowe określenie: fiscal clif, czyli urwisko fiskalne. Oznacza ono załamanie gospodarki z powodu zbyt dużego i zbyt gwałtownego zmniejszenia deficytu budżetowego. Na upartego o spadku z owego klifu można mówić w przypadku Hiszpanii i Grecji. Grozi to także Stanom Zjednoczonym, które być może będą musiały w przyszłym roku budżetowym obniżyć deficyt z obecnych 10 do – o zgrozo – 5 proc. PKB. Urwisko staje się powoli nowym paradygmatem ekonomii, skoro nawet szefowa MFW Christine Lagarde twierdzi, że „obsesyjne cięcia mogą napędzać recesję", i nawołuje Europę, aby „złagodziła swą drakońską receptę na kryzys".

Pozostało jeszcze 83% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Stanisław Stasiura: Kanada – wybory w czasach wojny celnej
Opinie Ekonomiczne
Adam Roguski: Polscy milionerzy wolą luksusowe samochody i spa niż nieruchomości
Opinie Ekonomiczne
Grzegorz W. Kołodko: Szeroki świat czy narodowy zaścianek?
Opinie Ekonomiczne
Leszek Pacholski: Interesy ludzi nauki nie uwzględniają potrzeb polskiej gospodarki
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Opinie Ekonomiczne
Damian Guzman: Czy polskie firmy będą przenosić się do Rumunii?