Ciekawość nas jednak rozpiera, zwłaszcza że rząd łącznie z PZU kontroluje około 30 proc. akcji polskiego przedsiębiorstwa, a kolejne 20 proc. mają otwarte fundusze emerytalne (ponoć jesteśmy właścicielami ich jednostek uczestnictwa – choć na ten temat, jak wiadomo, trwa obecnie zażarta kłótnia z ministrem finansów).
Jedno jest pewne: nie będzie miało to żadnego wpływu na poziom cen paliw w dystrybutorach nad Wisłą. Ale to nic. Mają szansę szybko się pojawić inne korzyści. W pierwszej kolejności będą one dotyczyły rynkowej wyceny Orlenu. Akcje mogą zyskiwać w dłuższym okresie, bo kanadyjska firma jest kupowana relatywnie tanio, no i też nie działa w buszu, tylko w cywilizowanym świecie. Poza tym wydobywa i zarabia ona już miliony na ropie i gazie. Wreszcie niebagatelna inwestycja Orlenu może się opłacić, jeśli pociągnie za sobą wykorzystanie doświadczeń Kanadyjczyków w Polsce. A Orlenowi nikt nie broni przyspieszyć prac nad wydobyciem gazu łupkowego.
Dlaczego to tak ważne? Bo wielki projekt łupkowy będzie trwał bardzo długo. Przekształcenie USA w gazowego potentata zajęło aż około 20 lat. Mnóstwo czasu pociąga bowiem dostosowanie technologii do warunków geologicznych panujących na danym terenie. Potrzeba też wysiłku, żeby zebrać wystarczająco dużo informacji, które pozyskuje się chociażby w wyniku wykonywania wielu odwiertów i zabiegów szczelinowania hydraulicznego. A nasza liczba 50 odwiertów nie daje żadnych szans na kategoryczne „tak” lub „nie” dla łupków.
Orlen to największa rafineria w Polsce, a dzięki udziałom w litewskich Możejkach oraz w czeskim Unipetrolu jest także liderem w naszym regionie. Inwestycje w wydobycie węglowodorów są dla tego czempiona naturalnym kierunkiem rozwoju. Bo tu są największe zyski i marże w branży paliwowej. A im mocniejsze nasze polskie firmy, tym przynajmniej wyższe poczucie bezpieczeństwa energetycznego.