Koniunktura nie sprzyja bankowcom

Poziom zatrudnienia w bankach zmienia się w rytmie wahań koniunktury. W Polsce szczyt przypadł na okres przed kryzysem finansowym.

Publikacja: 18.02.2016 21:00

Waldemar Grzegorczyk

Waldemar Grzegorczyk

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała Waldemar Kompała

Polacy rzucili się wtedy na kredyty i inne produkty finansowe, a na rosnący rynek wchodzili kolejni gracze, starając się wykroić dla siebie kawałek tortu. Nic dziwnego, że szybko przybywało nowych placówek i rosło zatrudnienie.

Później, po dużych redukcjach pracowników, następowały lata stabilizacji, ale kolejne instytucje co jakiś czas dostosowywały sieci sprzedaży do planowanych przychodów. Placówki, które nie osiągały zaplanowanych obrotów, były zamykane, choć równocześnie otwierano inne, w nowych lokalizacjach, tyle że w mniejszej liczbie.

Na poziom zatrudnienia wpływały też oczywiście zmiany technologiczne. Najpierw internet, a potem bankowość mobilna sprawiły, że wizyta w oddziałach jest konieczna tylko w szczególnych sytuacjach. Do tego dochodziła konsolidacja w sektorze pozwalająca likwidować dublujące się etaty, a także outsourcing części usług.

Obecnie na plany zatrudnienia najmocniej wpływają jednak warunki rynkowe. Z powodu najniższych w historii stóp procentowych banki osiągają niskie marże na kredytach, zmniejszyły się też ich przychody z opłat za transakcje kartami płatniczymi. Dlatego, aby utrzymać zyski na przyzwoitym poziomie, z jednej strony podnoszą opłaty za usługi, a z drugiej – obniżają koszty, redukując liczbę pracowników.

W planach banków dotyczących zatrudnienia i placówek, które przekazały „Rzeczpospolitej", wielkich redukcji pracowników na szczęście nie widać. Nie wszystkie instytucje podzieliły się jednak z nami informacjami. Może to oznaczać, że ich plany zmian jeszcze powstają. Albo już powstały, lecz przewidywane są tak dramatyczne działania, że zarządzający wolą na razie nie dzielić się tymi informacjami ze swoimi pracownikami.

Można założyć, że obecne plany uwzględniają już nadzwyczajne koszty wynikające z opłat związanych z ratowaniem SKOK, powstaniem funduszu wspierającego kredytobiorców hipotecznych czy podatkiem od aktywów. Ale jeżeli zostanie uchwalona tzw. ustawa frankowa, to wszystkie plany wezmą w łeb. Wiele będzie oczywiście zależało od jej kształtu, ale już można przyjąć, że wariant zaproponowany przez prezydenta spowoduje w sektorze bankowym prawdziwy Armagedon.

Polacy rzucili się wtedy na kredyty i inne produkty finansowe, a na rosnący rynek wchodzili kolejni gracze, starając się wykroić dla siebie kawałek tortu. Nic dziwnego, że szybko przybywało nowych placówek i rosło zatrudnienie.

Później, po dużych redukcjach pracowników, następowały lata stabilizacji, ale kolejne instytucje co jakiś czas dostosowywały sieci sprzedaży do planowanych przychodów. Placówki, które nie osiągały zaplanowanych obrotów, były zamykane, choć równocześnie otwierano inne, w nowych lokalizacjach, tyle że w mniejszej liczbie.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację