Karta magnetyczna kontroluje lekarzy

Dyrektorzy szpitali mają dość spóźnień i wychodzenia z placówek lekarzy. Kilku rejestruje już czas ich pracy

Publikacja: 15.04.2008 04:00

Dyrektorzy niechętnie o tym pomyśle opowiadają. Boją się buntu pracowników. – Chcemy płacić za czas rzeczywiście spędzony u nas, a nie w prywatnej przychodni – mówią nieoficjalnie. – Nie wiem, dlaczego do pracy w niepublicznej przychodni można przychodzić punktualnie, a do publicznego szpitala nie – dodaje kolejny dyrektor.

Na razie na sprawdzanie czasu pracy zdecydowało się zaledwie kilku szefów placówek.

– Zapowiedziałam załodze, że takie rozwiązanie wprowadzę. Problemem są oczywiście pieniądze, bo system ewidencjonowania czasu pracy kosztuje. Ale szpitale mazowieckie już zwróciły się do urzędu marszałkowskiego, by taki system sfinansował – mówi Luiza Staszewska, dyrektor radomskiego szpitala specjalistycznego.

W Niemczech nawet minutowe spóźnienie do pracy jest problemem

Karty magnetyczne wprowadził już gdański Szpital im. św. Wojciecha. – Z wejściówek korzysta 60 procent lekarzy. Nie chcemy niczego narzucać. Na korzystanie z kart lekarz musi wyrazić pisemną zgodę – opowiada dyrektor Krystyna Grzenia. Dlaczego nie wszyscy? – Lekarze niechętnie podchodzą do takich zmian. I tak się cieszę, że większość się zgodziła – odpowiada Grzenia.

– Rzeczywiście liczenie czasu pracy budzi ogromne emocje– dodaje Zbigniew Grzywnowicz, dyrektor szpitala w Dąbrowie Górniczej. Tu karty działają od półtora roku. Wcześniej dyrekcja chciała wprowadzić wejście na odcisk palca. – Nie udało się, nie było do tego podstawy prawnej, a rozwiązanie zostało wyjątkowo źle odebrane przez załogę. Głównie lekarzy, bo pielęgniarki nie zgłaszały zastrzeżeń – mówi Grzywnowicz.

– Karty magnetyczne są rozwiązaniem nowoczesnym i wpływają na zwiększenie dyscypliny.

– Nie mam nic przeciwko temu, to rozwiązanie może nam się wręcz opłacać, bo spędzamy w szpitalu więcej czasu, niż mamy zapisane w umowie. Po godzinach wykonujemy np. robotę administracyjną – komentuje Julian Wróbel, szef lekarskich związków zawodowych szpitala specjalistycznego w Radomiu.

Kontrolowanie lekarzy to ewenement. Za granicą nie trzeba wprowadzać np. magnetycznych kart. Dlaczego? – Przychodzimy 20 minut przed czasem. Pijąc kawę, pytamy kolegów schodzących z dyżuru, co się działo. O 7 wchodzimy na oddział. Nikt nie zostaje po godzinach, ale minuta spóźnienia jest problemem. Na wyjście 15 minut przed czasem potrzebuję zgody ordynatora – opowiada młody neurolog z Niemiec.

masz pytanie, wyślij e-mail do autorki

s.szparkowska@rp.pl

Dyrektorzy niechętnie o tym pomyśle opowiadają. Boją się buntu pracowników. – Chcemy płacić za czas rzeczywiście spędzony u nas, a nie w prywatnej przychodni – mówią nieoficjalnie. – Nie wiem, dlaczego do pracy w niepublicznej przychodni można przychodzić punktualnie, a do publicznego szpitala nie – dodaje kolejny dyrektor.

Na razie na sprawdzanie czasu pracy zdecydowało się zaledwie kilku szefów placówek.

Pozostało jeszcze 83% artykułu
Ochrona zdrowia
Podwyżka składki zdrowotnej uratuje budżet NFZ? To i tak za mało
Ochrona zdrowia
Izabela Leszczyna: w szpitalu najdroższe jest puste łóżko. A na niektórych oddziałach hula wiatr
Ochrona zdrowia
Pacjenci kardiologiczni dostaną elektroniczną kartę. Rząd przyjął projekt
Ochrona zdrowia
Szpitale dostaną pieniądze. Znak zapytania przy świadczeniach limitowanych
Ochrona zdrowia
NIK: Nawet 452 proc. dysproporcji w dostępie do onkologów między regionami
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń