Spacer nie po plaży, lecz po klasztornym krużganku, obiad w refektarzu, wieczorem nie do knajpki, ale do kaplicy na modlitwę. A rano pobudka o świcie i gimnastyka... Matko Boska!
Już kilkadziesiąt klasztorów w naszym kraju otwiera furty przed świeckimi. Nastaje nowa moda wśród menedżerów, pracowników korporacji uczestniczących w przysłowiowym wyścigu szczurów, wielkomiejskich singli dzielących dobę między intensywną pracę i jeszcze intensywniejszą rozrywkę, szefów firm mających na głowie tysiące spraw i urząd podatkowy.
Ale nie tylko oni garną się pod skrzydła opatów i przeorysz, kusi to wielu ludzi różnych profesji znużonych szybkim tempem życia, wielkomiejskim ruchem i szumem, neonami, korkami, spalinami.
Opactwo benedyktynów w Tyńcu pod Krakowem to – po Jasnej Górze – bodaj najsławniejszy klasztor w Polsce. Można przyjechać i po prostu mieszkać jakiś czas w opactwie albo włączyć się w klasztorny rytm i razem z mnichami uczestniczyć w codziennej eucharystii i liturgii godzin. Mężczyźni mają wstęp do refektarza, gdzie posiłki spożywa się z całą wspólnotą benedyktynów. Ale decydując się na to, trzeba wiedzieć, że obiad rozpoczyna się i kończy na znak opata, w trakcie posiłku jeden z zakonników czyta lekturę duchową i fragmenty reguły św. Benedykta, a żaden z mnichów nie odejdzie od stołu, póki ostatni gość nie skończy jedzenia. Mężczyźni mają wstęp do objętego klauzurą ogrodu (kobiety, jak zwykle, mają gorzej). Kogo na to stać? Na przykład tygodniowe rekolekcje u tynieckich benedyktynów, w zależności od rodzaju pokoju, kosztują od 990 zł.