W niedzielę Białorusini po raz szósty od upadku ZSRR udali się do urn. Po raz szósty o fotel prezydenta ubiegał się rządzący krajem od 1994 r. Aleksander Łukaszenko. Oprócz niego w wyborach prezydenckich na Białorusi startowali: Hanna Konopacka, Andrej Dmitryjeu, Siarhej Czeraczeń i Swiatłana Cichanouska. Ta ostatnia od kilku tygodni była w centrum uwagi mediów na całym świecie. Żona popularnego, aresztowanego pod koniec maja, blogera Siarheja Cichanouskiego przed wyborami gromadziła na swoich wiecach tysiące osób.
W poniedziałek rano białoruska Centralna Komisja Wyborcza ogłosiła wstępne wyniki wyborów: Aleksander Łukaszenko miał zdobyć w nich 80,23 proc. głosów, a Swietłana Cichanouska - 9,9 proc. Żaden z pozostałych kandydatów nie przekroczył 2 proc. poparcia. 6,02 proc. głosów miało zostać oddanych przeciwko wszystkim.
Cichanouska ogłosiła, że nie uznaje oficjalnych wyników. Stwierdziła, że to ona jest zwyciężczynią wyborów.
W niedzielny wieczór na ulicach białoruskich miast doszło do protestów, tłumionych przez funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa. W Mińsku milicja używała m.in. armatek wodnych i granatów hukowych. Według Centrum Praw Człowieka Wiasna, w starciach zginęła jedna osoba - białoruskie MSW zaprzeczyło tym doniesieniom. W związku z protestami na Białorusi zatrzymano ok. 3 tys. osób.
Do sytuacji odniósł się prezydent Andrzej Duda. Poinformował, że odbył rozmowę z Arturem Michalskim, ambasadorem RP na Białorusi. "Odebrałem raport na temat dotychczasowych wydarzeń i aktualnej sytuacji" - przekazał na Twitterze prezydent. "Monitorujemy sprawy na bieżąco i będziemy reagowali adekwatnie do zdarzeń i okoliczności" - zadeklarował.