– Nieprzeciętnie inteligentny, specjalista od stosunków polsko-niemieckich – reklamują go jego zwolennicy. – Koniunkturalista, który gra na nucie antyniemieckiej – oskarżają go jego krytycy.
– Na wydziale filozofii był towarzyski, uwielbiał klasyczną niemiecką filozofię i muzykę – wspomina Krzysztof Skowroński, szef radiowej Trójki, kolega Raka z UW. – Jeszcze w liceum wraz z Robertem Krasowskim, obecnym redaktorem naczelnym „Dziennika”, kupowaliśmy płyty winylowe i założyliśmy kółko melomana – opowiada Rak.
Gdy ukończył studia filozoficzne na UW, wielu wróżyło mu karierę naukową. Jednak po dwóch latach pracy w filii UW w Białymstoku zaczął pracować w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego w Kancelarii Lecha Wałęsy. Zajmował się sprawami stosunków polsko-niemieckich. Po przegranej Wałęsy w wyborach został dyplomatą i zaczął karierę w MSZ. Stamtąd Robert Kostro, współpracownik Kazimierza M. Ujazdowskiego, ściągnął go do Kancelarii Jerzego Buzka. – Bardzo błyskotliwy i sprawny ekspert od spraw zagranicznych. Głównie niemieckich – wspomina nowego szefa „Wiadomości” Jerzy Marek Nowakowski, były minister w Kancelarii Premiera i doradca ds. polityki zagranicznej premiera Jerzego Buzka. Miał o analizach pisanych przez Raka jak najlepsze zdanie. – Aczkolwiek etatu mu nie dałem – wspomina. – Podobno był za bardzo efekciarski – tłumaczy jeden z urzędników Buzka. Co to znaczy? – Często atrakcyjna forma przewyższała po prostu rzeczywistą zawartość analizy.
Z czasów pracy w ekipie Buzka pamięta Raka też Bartosz Jałowiecki, również były doradca premiera, późniejszy szef Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie. – Pomocny był szczególnie w sytuacjach, gdy przygotowywaliśmy jakieś polsko-niemieckie kontakty na najwyższym szczeblu – wyjaśnia. Krytykuje go jednak inny z urzędników: – Raka granie na antyniemieckiej nucie sprawdza się może w publicystyce, ale na poziomie rządowym było toporne.
Jałowiecki wspomina też, jak żałował, gdy okazało się, że Rak odejdzie z Kancelarii Premiera. Miał objąć stanowisko rzecznika Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych u boku prezesa Macieja Flemminga, którego poznał w BBN u Wałęsy. – Prawda jest taka, że on po prostu szedł tam „za chlebem”. Bo nie da się ukryć, że praca w PWPW była nie tylko atrakcyjniejsza finansowo, ale i mniej angażująca niż praca w rządzie – tłumaczy jeden z jego znajomych.