Hodysz –Wallenrod z bezpieki

Proszę nie wymieniać przy mnie imienia Bolek. Dwa razy straciłem przez to pracę, a raz ledwie uszedłem z życiem – mówi dziś były funkcjonariusz SB i UOP

Aktualizacja: 21.06.2008 01:52 Publikacja: 21.06.2008 01:51

Hodysz –Wallenrod z bezpieki

Foto: Agencja Gazeta

Oficer Służby Bezpieczeństwa, który potajemną współpracę z opozycją przedsierpniową, a potem „Solidarnością” przypłacił więzieniem, odmawia rozmowy. – Proszę mnie zrozumieć. Jestem emerytem, ten rozdział mojego życia zamknąłem i nie chcę do niego wracać – mówi „Rz” i idzie pielęgnować ogródek w swoim domku w Rumi koło Gdyni.

Do Służby Bezpieczeństwa Adam Hodysz trafił przez przypadek. Ukończył Wyższą Szkołę Pedagogiczną. Był rok 1964, miał 24 lata i wszystko wskazywało na to, że będzie nauczycielem matematyki.

O przyjęciu propozycji pracy w SB zadecydowały względy przyziemne – a konkretnie mieszkanie. Został zatrudniony w kontrwywiadzie. Do jego zadań należała m.in. inwigilacja cudzoziemców z rzadka wówczas odwiedzających PRL. Cieszył się dobrą opinią przełożonych. „W pracy śledczej osiągał dobre wyniki, szczególnie w sprawach o przestępstwa gospodarcze” – napisano w opinii służbowej sporządzonej w 1984 roku już po odkryciu, że współpracował potajemnie z opozycją.

Przed wysadzeniem domu, w którym mieszkał Hodysz, pojawili się agenci UOP, którzy szukali jakichś dokumentów

Pierwsze zlecenie wiążące się ze zwalczaniem opozycji dostał cztery lata po rozpoczęciu pracy w kontrwywiadzie. Na kilka dni został oddelegowany do śledztwa mającego na celu wykrycie inicjatorów zwołania wiecu na Uniwersytecie Gdańskim w marcu 1968 roku.

W 1970 roku nie brał bezpośredniego udziału w represjach wobec sprawców tzw. wypadków grudniowych. Pierwsze poważniejsze rozterki dopadły go dopiero w połowie lat 70. Polska, według oficjalnej propagandy „rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej”. Jednak rozdźwięk między propagandą a rzeczywistością dla Hodysza stawał się coraz bardziej widoczny. Pracownicy SB w odróżnieniu od większości społeczeństwa byli w uprzywilejowanej sytuacji, znali bowiem bardziej zróżnicowany obraz rzeczywistości. Hodysz miał dostęp do rzadkiego dobra, jakim była prasa zachodnia oraz wydawnictwa bezdebitowe. Przełom nastąpił wraz z powstaniem Komitetu Obrony Robotników po wypadkach radomskich w czerwcu 1976 roku. Jednak do decyzji o nawiązaniu współpracy z opozycją minęły jeszcze dwa lata. 12 grudnia 1978 r. SB przesłuchiwała Aleksandra Halla. Po przesłuchaniu Hodysz odprowadzał współtwórcę Ruchu Młodej Polski. Powiedział o wiele młodszemu od siebie chłopakowi o swoich rozterkach moralnych i zaproponował spotkanie. Hall, kompletnie zaskoczony, podejrzewając, że może to być prowokacja, przyszedł jednak na umówione miejsce. Hodysz ostrzegł wtedy, że w otoczeniu Andrzeja Gwiazdy i Bogdana Borusewicza działa agent, a SB planuje zatrzymanie przed rocznicą grudnia 1970 czołowych opozycjonistów. Co ciekawe, z racji swoich obowiązków Hodysz nie powinien mieć dostępu do takich informacji. Ale funkcjonariusze w swoim gronie często nie zachowywali tajemnicy i przechwalali się swoimi agentami oraz akcjami.

Sierpień 1980 w sytuacji Hodysza wiele nie zmienił. W Polsce trwał karnawał „Solidarności”, a Hodysz przestrzegał opozycjonistów, że „firma pracuje na pełnych obrotach”. 12 grudnia 1981 r. przekazał ostrzeżenie, że SB wprowadziła stan podwyższonej gotowości.

Przemęczenie i stres sprawiły, że z czasem zaczął niemal demonstracyjnie lekceważyć swoje obowiązki. W czasie przeszukania „zapominał” sprawdzić piwnicy. Prowadzone przez niego przesłuchania nie posuwały śledztw naprzód. „Zaobserwowano obniżenie osobistego zaangażowania opiniowanego i związany z tym spadek efektywności” – napisano w opinii służbowej. 22 września 1982 r. jego przełożeni byli już zniecierpliwieni do tego stopnia, że skierowali wniosek o obniżenie mu poborów.

SB już wcześniej zorientowała się, że część tajnych informacji wycieka do opozycji. Wiosną 1980 r. przyjaciółka Aleksandra Halla Matylda Sobieska (TW „Andrzej”) poinformowała SB, że Hall spotyka się z kimś z „firmy”. Hodysz jednak jako osoba niemająca dostępu do akt operacyjnych długo pozostawał poza podejrzeniami. 5 września 1984 r. poprosił o przeniesienie na emeryturę po 20 latach służby.

Wiedział, że pętla wokół niego się zaciska. Przełomowe wydarzenie w poszukiwaniu kreta „Solidarności” miało miejsce, zanim jeszcze złożył wniosek o zwolnienie ze służby. 19 stycznia 1983 r. Piotr Siedliński, szeregowy esbek, który dostarczał Hodyszowi informacji, zaproponował współpracę w przekazywaniu informacji porucznikowi Maciejowi Roplewskiemu. Gorzej nie mógł trafić. Roplewski był ideowym komunistą i natychmiast o tej propozycji powiedział swoim przełożonym. Z Warszawy przyjechała specjalna grupa operacyjna. Podejrzewano, że gdańska SB jest cała naszpikowana agentami „S”. Zwłaszcza że Siedliński w rozmowie z Roplewskim mówił o grupie funkcjonariuszy. W końcu ustalono, że głównym kretem jest Hodysz. Ten miał świadomość, co się dzieje.

25 października 1984 r. został aresztowany. Trafił do jednej celi z mordercą księdza Jerzego Popiełuszki Grzegorzem Piotrowskim. 5 marca 1986 r. Sąd Najwyższy skazał Hodysza na sześć lat więzienia i 120 tys. zł grzywny.

Jak bardzo zmieniła się sytuacja w Służbie Bezpieczeństwa, świadczy dokument z 20 maja 1985 r. Gdańscy esbecy wcale nie cieszyli się, że Hodysz wpadł dzięki Roplewskiemu. Wręcz przeciwnie, Roplewskiego ze strony kolegów zaczęły spotykać nieprzyjemności. „M. Roplewski oświadczył ponadto, iż w dalszym ciągu przełożeni i koledzy odnoszą się do niego nieprzychylnie” – napisano w notatce służbowej.

Hodysz wyszedł wcześniej. Władza szykowała się do Okrągłego Stołu. 30 grudnia 1988 r. opuścił zakład karny w Koszalinie. – „Solidarność” podziwia i dziękuje panu – witał go Lech Wałęsa. Hodysz przypomniał mu, że poznali się w 1979 r., po zatrzymaniu Wałęsy na 48 godzin. – Nie pamiętam – odparł Wałęsa.

Po namowach przyjaciół złożył podanie o pracę w UOP. Został szefem gdańskiej delegatury. 1 czerwca 1992 r. w delegaturze pojawili się funkcjonariusze szukający akt „Bolka”. Kluczową postacią okazał się porucznik Krzysztof Bollin, który już wcześniej odkrył, gdzie są dokumenty związane z Lechem Wałęsą.

4 czerwca Antoni Macierewicz właśnie na podstawie tych dokumentów ogłosił, że Lech Wałęsa był tajnym współpracownikiem SB. Bollin przed wysłaniem akt do Warszawy część z nich zdążył skopiować.

3 września 1993 r. w Gdańsku pojawił się Gromosław Czempiński i wręczył dymisję Hodyszowi. Trójmiejscy opozycjoniści napisali list w obronie Hodysza. Podpisania listu odmówił Donald Tusk. Powód dymisji dla Hodysza był jasny: – Gdy panowie Macierewicz i Naimski byli ministrami, traktowałem ich jako legalnych przełożonych i wykonywałem ich polecenia. Nie poczuwam się do winy za to, co zrobiłem – mówił w wywiadzie dla „Gazety Polskiej”.

Stanowisko Hodysza objął Henryk Żabicki. O większy paradoks trudno. Żabicki był oficerem, który prowadził inwigilację Wałęsy przed 1989 rokiem. Wałęsa zaczął oskarżać Hodysza o to, że fałszował jego dokumenty. Ostro zaprotestował przeciw temu Aleksander Hall.

17 kwietnia 1995 r. domem przy ulicy Wojska Polskiego w Gdańsku, gdzie mieszkał Hodysz, wstrząsnął wybuch. Dwa pierwsze piętra wieżowca zapadły się. Hodysz przeżył. Budynek postanowiono wysadzić w powietrze. Hodyszowi dano trzy minuty na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy. Według niepotwierdzonych informacji tuż przed wysadzeniem budynku na miejscu katastrofy pojawili się funkcjonariusze, którzy mieli przeszukiwać mieszkanie Hodysza. Być może poszukiwali kopii dokumentów, które zrobił porucznik Bollin.

Jednym z wątków śledztwa w sprawie wybuchu było podejrzenie zamachu terrorystycznego w związku z tym, że w wieżowcu mieszkał Hodysz. Wątek ten zarzucono, uznając ostatecznie, że wybuch gazu spowodował lokator skonfliktowany z mieszkańcami. Czy Hodysz mówiąc, że ledwo uszedł z życiem, miał na myśli tę katastrofę, nie wiadomo.

Po katastrofie byli opozycjoniści urządzili zbiórkę pieniędzy dla niego.

Oficer Służby Bezpieczeństwa, który potajemną współpracę z opozycją przedsierpniową, a potem „Solidarnością” przypłacił więzieniem, odmawia rozmowy. – Proszę mnie zrozumieć. Jestem emerytem, ten rozdział mojego życia zamknąłem i nie chcę do niego wracać – mówi „Rz” i idzie pielęgnować ogródek w swoim domku w Rumi koło Gdyni.

Do Służby Bezpieczeństwa Adam Hodysz trafił przez przypadek. Ukończył Wyższą Szkołę Pedagogiczną. Był rok 1964, miał 24 lata i wszystko wskazywało na to, że będzie nauczycielem matematyki.

Pozostało 93% artykułu
Kraj
Kongres miejsc pamięci jenieckiej: dziedzictwo i strategie dla przyszłości
Kraj
Poznaliśmy laureatów konkursu Dobry Wzór 2024
Kraj
CBA w siedzibach Polsatu i TVP. Sprawa dotyczy podpisanych umów
Kraj
Dobry Wzór 2024: znamy laureatów konkursu
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Kraj
W Warszawie o sztucznej inteligencji i jej zastosowaniach w chmurze
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje