– Obecnie służba w obronie terytorialnej czy w armii to już nie obowiązek, ale przywilej. Mam znajomych w Kijowie, którzy chcieli dawać łapówki za przyjęcie do jakiegoś batalionu. (…) Zdumiewająca rzecz, gotowi byli płacić łapówki, by móc ryzykować własne życie. Myślę, że takie rzeczy dzieją się nie tylko w Kijowie, ale i w innych miastach – mówił dziennikarzom Paweł Kazarin, dziennikarz z Kijowa i żołnierz obrony terytorialnej od drugiego dnia wojny.
Kazarin jest Rosjaninem urodzonym na Krymie, ale – jak sam mówi – „znikają teraz wszelkie podziały: społeczne, majątkowe, wiekowe, płciowe” (w jego oddziale są np. dwie dziewczyny „młodsze od karabinów, które dostały”).
Szukanie rezerw
Na razie jego batalion jedynie patroluje ulice. Rosyjska armia bowiem zatrzymała się na zdobytych pozycjach.
Rosjanie przecięli drogę prowadzącą z Kijowa na zachód, strzelaniny trwają też na północny zachód i północ od miasta, w miejscach poprzednich, zaciekłych walk (m.in. Irpeń, Bucza). Wojska Kremla podeszły też do stolicy od południowego wschodu, w okolicach międzynarodowego lotniska Boryspol. Ale miasto nie jest zablokowane.
– Widać już doskonale, że plan szybkiego podboju Ukrainy nie udał się. Plan B to okrążenie i blokada (dużych) miast, takich jak Charków, Mariupol, Kijów, Odessa. Możliwe, że i on się zawali. Na razie zablokowano tylko Mariupol. Nawet Charków, który leży praktycznie na samej granicy z Rosją, nadal nie jest okrążony – wyjaśnia wydaniu „Nastojaszczije Wriemia” Rusłan Lewijew z grupy dziennikarzy śledczych Conflict Intelligence Team.