Jeśli poważnie traktować zasady obowiązujące w dyplomacji, a zwłaszcza w języku dyplomacji, to słowa Israela Katza o Polakach, którzy „wyssali antysemityzm z mlekiem matki” mają ciężar bomby atomowej. Bo język dyplomacji, a Katz – przypomnijmy – pełni obowiązki szefa izraelskiego MSZ, to domena sugestii, eufemizmów i niedomówień. Dyplomaci „zwracają uwagę", „dzielą się wątpliwościami", „sugerują, by się zastanowić", ale nigdy nie wygłaszają regularnych obelg, zwłaszcza wobec państw czy całych narodów. A słowa Katza o Polakach tym właśnie są.
I nic ich nie usprawiedliwia. Ani osobisty temperament, ani temperatura medialnej debaty, ani tym bardziej kampania wyborcza. I nawet jeśli Israel Katz nie ma doświadczenia zawodowego dyplomaty, musiał – w przeddzień planowanego w Jerozolimie spotkania V4 – mieć świadomość, że swoimi słowami ostatecznie pogorszy trudne relacje między Warszawą ?a Tel Awiwem.
Czytaj także:
Israel Katz: izraelski minister-skandalista
W świecie dyplomacji zatem – bomba atomowa, a merytorycznie – mowa nienawiści. Bo tak radykalny sąd o wszystkich Polakach, to nic innego jak skrajnie polaryzujące, rasistowskie i nieprawdziwe oskarżenie dziesiątków milionów ludzi. Obraźliwe zwłaszcza dla tych, których istnienia i roli nikt przytomny w Państwie Izrael nie podważa. To z jednej strony uhonorowani drzewkami pamięci w Yad Vashem polscy Sprawiedliwi wśród Narodów Świata. Z drugiej uznający się za Polaków, potomkowie polskich Żydów. W końcu wszyscy ci, którzy przez ostatnie ponad ćwierć wieku zrobili wiele, by obudzić nad Wisłą pamięć o żydowskich współbraciach ?i na zawsze odegnać demony antysemityzmu.