Szef Światowej Federacji Lekkoatletycznej (IAAF) powiedział to, w co tylko poddani Tamima ibn Hamada al-Saniego muszą uwierzyć, ale do nas władza emira nie sięga i możemy śmiało zapytać lorda Coe, z jak wysokiego w Katarze spadł wielbłąda, by mówić takie rzeczy.
Mistrzostwa były kolejnym dowodem, że historia, rozsądek i szacunek dla sportowców nie liczą się zupełnie w starciu z gazodolarami. Maratończycy i chodziarze mdleli w upalną noc, klimatyzowany stadion przez większość mistrzostw był pusty, a sportowców zakwaterowano w fatalnych warunkach. Tylko to ostatnie jest niespodzianką, bo zwykle, gdy szejkowie kupili już sobie jedną ze sportowych zabawek zachodniego świata, dbali o to, by pokazać nam, że ich gościnność nie kończy się na pokładach samolotów linii Qatar Airlines. Tym razem – chyba pierwszy raz – okazało się, że gospodarzom nie zależy na tym, z jakimi wrażeniami wyjadą od nich sportowcy i co napisze światowa prasa. Zadowolony miał być Sebastian Coe i jak widać to się udało.