Nie mam żadnych wątpliwości, że pełne pogardy zachowanie posłanki Joanny Lichockiej było skandaliczne. Przekroczyła nie tylko granice dobrego smaku, ale ekstremalnie zaniżyła standardy, których należy oczekiwać od posłów na Sejm. Mam jednak wątpliwości, za co tak naprawdę spotyka ją publiczna chłosta.
Z jednej strony nie było podczas sejmowych obrad żadnej alternatywy między wydaniem 2 mld zł na media publiczne a wydaniem ich na onkologię. Zbudowanie takiej zależności logicznej jest dość cynicznym zagraniem politycznym. Ale z drugiej strony taka alternatywa zawsze istniała – kolejne rządy mogły dokonać takiego przesunięcia. Nigdy jednak się na to nie zdecydowały.
Nie mam też złudzeń, że pieniądze na media publiczne są dotowaniem aparatu propagandy na usługach partii rządzącej. Skala nadużycia władzy w tym przypadku wydaje się bezprecedensowa. Zaniżanie przez jedną stronę standardów nie może być jednak usprawiedliwieniem ekstremalnie populistycznych haseł.
W każdej polskiej rodzinie zdarzył się zapewne jakiś przypadek traumy związanej z zachorowaniem na raka. Oczywiste jest, że człowiek o elementarnym poczuciu etyki będzie zniesmaczony skandalicznym gestem, poniżającym ludzi przeżywających taką traumę. Stwarzając fałszywe wrażenie onkologicznej alternatywy, opozycja jest współwinna fali nienawiści, bezpośrednio odwołującej się do silnych emocji. To nie tylko populistyczny początek kampanii wyborczej, ale również dzielenie ludzi na tych dobrych i złych. Tych współczujących i tych pozbawionych ludzkich odruchów. To nie tylko fałszywy obraz świata, ale na dodatek odwołujący się do najniższych emocji.