Do tej pory hasło cyfrowego państwa, poza nielicznymi instytucjami takimi jak ZUS, było w Polsce głównie zaklęciem. Mówiło się na ten temat głośno, powoływano odpowiedzialne urzędy, ale niewiele, a przynajmniej niedostatecznie szybko, robiono. Najlepszą ilustracją zapóźnienia technologicznego jest brak współpracujących ze sobą baz danych instytucji publicznych. To oczywisty absurd, ale również czytelna ilustracja przewlekłości procesów ucyfrowienia. Bazy powstawały odrębnie i w tak różnych czasach, że trudno je objąć jedną technologią. To zarazem wielki kłopot i konieczność szybkiego nadrabiania zaległości.
Takie wnioski bez wątpienia podpowie nam bilans światowego kryzysu wywołanego przez koronawirusa. Czy będą równie oczywiste dla polityków? W normalnej sytuacji byłbym sceptyczny, politycy zdecydowanie bardziej gustują w psuciu prawa czy powszechnym rozdawnictwie nie swoich pieniędzy. To daje łatwy dostęp do politycznych apanaży. Ale tym razem jest inaczej. Przyjemność z bycia politykiem zderza się brutalnie z dyskomfortem koniecznej obecności w Sejmie, która jest potrzebna do uchwalania ustaw z pakietu kryzysowego Morawieckiego. A więc maska na twarz, żel na dłonie i na Wiejską marsz!
A mogło być przecież inaczej. Było dostatecznie dużo czasu, by przygotować procedury i technologię głosowania online. Technicznie to żart, wyzwanie równie dziś skomplikowane jak jazda na rowerze. Google czy Facebook, nie wspominając już o służbach większości rozwiniętych krajów świata, dysponują milion razy bardziej zaawansowanymi technologiami. A jednak nie było w polskim parlamencie czasu na wdrożenie takiego systemu. Nie opracowano stosownych procedur, więc trzeba narażać życie i zdrowie posłów i senatorów. Nietrudno sobie wyobrazić, że choć jedna osoba z obecnych w Sejmie będzie nosicielem koronawirusa. W takiej sytuacji, zgodnie z obowiązującymi przepisami, kwarantanną będą musieli być objęci wszyscy, którzy mieli z nią kontakt. Absurd, czyż nie?
Podobnie można by było rozwiązać problem z utrzymaniem terminu wyborów prezydenckich, gdybyśmy tylko mieli opracowane procedury oddawania głosu online. Przy takich możliwościach technicznych i formalnoprawnych, przy powszechności standardu podpisu elektronicznego wybory online nie byłyby problemem. Dziś oczywiście na to za późno, ale niech ta sytuacja przynajmniej nas czegoś nauczy. Wyciągnijmy systemowe wnioski w zakresie cyfryzacji życia społecznego i polityki. Tym bardziej że łatwo dostrzec, jak obie sfery wyprzedza e-gospodarka. Znaczna część Polski pracuje przez internet. Tam, gdzie to możliwe, praca zdalna skutecznie zastępuje obecność fizyczną.