Covid-19 to nie żart, pandemia nie zabawa. A zachowujemy się, jakbyśmy tego nie rozumieli. Fakty są niestety przeciwko nam. Epidemiolodzy alarmują, że zwiększająca się w ostatnich dniach liczba zachorowań w Polsce może przekształcić się w niebezpieczny trend, który zbliży nas do modelu amerykańskiego, włoskiego czy hiszpańskiego, a wtedy wszystkie demony, które wydawały się odegnane, wrócą i postawią nas przed trudnymi wyborami.
Jakie to będą wybory? Przywrócenie obostrzeń sanitarnych, obowiązek maseczkowy, ograniczenie imprez publicznych, gospodarczy lockdown? Ten ostatni wydaje się już niemożliwy. Nikt normalny na świecie nie zatrzyma odbijającej się gospodarki. Chyba że… Właśnie. Pojawią się jakieś „chyba że”. A co może za nimi stać? Na przykład wywrócenie się systemu ochrony zdrowia. To nie jest wykluczone. Znamy przypadki z Bergamo czy Nowego Jorku, kiedy system traci wydolność i zarządzający z pobudek moralnych, humanitarnych czy na skutek presji społecznej muszą podjąć decyzję o pełnej eliminacji ryzyka zakażeń.
Innym motywem może być polityka. Nie można wykluczyć, że w którejś części świata, choćby nad Wisłą, wprowadzenie jakiejś formy lockdownu będzie opłacalne politycznie. Można sobie wyobrazić, że oto nadchodzą wybory, przeciwnik ekipy rządzącej zyskuje nadmierną popularność i jedyną szansą zatrzymania jego rozpędzonej kampanii jest wprowadzenie stanu nadzwyczajnego. Wyobrażalne? Wiemy, że tak.
I jeszcze jeden scenariusz – lockdown faktyczny. Pamiętajmy, że utrzymanie produkcji (ale również usług) ma swój rewers w mechanizmach konsumpcyjnych. Faktyczne i radykalne ograniczenie konsumpcji będzie miało istotny wpływ na osłabienie produkcji i usług. Firmy stracą krótko- i długoterminową możliwość bilansowania kosztów i nawet kolejne tarcze antykryzysowe nie będą mogły pomóc. Zresztą tarcze to ryzyko tragicznego w skutkach zadłużania państwa. Kto potem te długi spłaci? Wyłącznie ubożejący podatnik.