Sondaż late poll wskazał zwycięzcę. Jest nim Andrzej Duda, a czy powtórzy kadencję, o tym rozstrzygną faktyczne wyniki podane przez PKW. Przy tak niewielkiej przewadze sondażowej sprawa wyboru prezydenta jest jeszcze otwarta. Jeśli jednak wygra, jego sukces będzie świętowany tylko w połowie polskich domów. Dla nieco mniej niż połowy głosujących to porażka. Ale nic z tym nie można zrobić. Takie są prawidła demokracji, wygrywa ten, kto ma większość. Reszta głosujących musi się z tym wyborem pogodzić.
Bunt przeciw tej regule jest groźny. Brak akceptacji wybranego prezydenta doprowadził już w Polsce do tragedii. Mord na Gabrielu Narutowiczu był grzechem pierworodnym polskiej demokracji, z którego wzięło się całe późniejsze zło. Nie możemy ponownie ryzykować; historia mogłaby z nas zadrwić.
Większościowy wybór prezydenta nie jest też triumfem na polu walki, jakby chcieli niektórzy. Jeśli jedną stronę wzywam do uszanowania decyzji wyborców, to od drugiej domagam się szacunku dla przegranych. Bo to nie żaden Grunwald ani inna wojna, to walka na emocje i racje społeczeństwa obywatelskiego. Póki mamy szansę nim być, jesteśmy godni dojrzałej demokracji, uczestnictwa we wspólnotach międzynarodowych czy obronnych. Kiedy zamienimy się w plemiona walczące z sobą czymkolwiek innym niż słowem, będziemy na najszybszej ścieżce do autoeliminacji ze wspólnoty narodów cywilizowanych. A rozumieć to powinien przede wszystkim wybrany w niedzielę prezydent.
Pragnę powtórzyć na głos jeszcze raz to, co wielokrotnie przypominałem w trakcie kampanii. Nikt nas nie zwolnił z poczucia wspólnotowości. Nikt nas nie zwolnił z bycia Polakami. Kraju, narodu nie da się podzielić wzdłuż czy wszerz, zgodnie z granicami wielkich miast czy małych wiosek. Wszyscy jesteśmy Polską i musimy nią być, bo nie da się inaczej. Nie mamy jako naród alternatywy dla parlamentarnego dyskursu, porozumienia się, kompromisu. Dla polityków, którzy tego nie rozumieją, nie ma miejsca w naszej wspólnocie.
Tak jak nie ma alternatywy dla dialogu w polityce wewnętrznej, tak nie ma również alternatywy dla miejsca Polski w sojuszach. Sto lat temu był wybór między opcją niemiecką i rosyjską. W czasie komunizmu – między Wschodem i Zachodem. Dziś nie ma alternatywy dla Zachodu, dla Unii Europejskiej i Niemiec jako naszego głównego partnera. Sojusz z USA jest niepodważalny, ale Stany są daleko, a Europa blisko. Polska ze swoim potencjałem zasługuje na mocne miejsce w centrum Europy i nie powinna się łudzić sensem sojuszy wymierzonych w Brukselę. Trójmorze czy Wyszehrad są zatem potrzebne jako platformy współpracy regionalnej, a nie alternatywa dla Unii.