W środę Czaputowicz spełnił swoją zapowiedź składając rezygnację na ręce Mateusza Morawieckiego.
Taki sposób odejścia z rządu jest niezwykły nie tylko z uwagi na termin (kryzys za naszą wschodnią granicą), ale i tryb. O zmianie składu Rady Ministrów z reguły opinię publiczną informuje premier, najlepiej od razu podając nazwisko następcy. Pokazuje w ten sposób, że sytuację ma pod kontrolą.
Jacek Czaputowicz wolał sam przejąć inicjatywę. Chciał zrezygnować z pracy w rządzie na własnych warunkach. Jego deklaracja zaskoczyła szefa rządu. Miała pokazać, że w polskiej polityce zagranicznej dzieje się źle.
Chodzi przede wszystkom o brak koordynacji. W kraju wyrosły trzy ośrodki zajmujące się stosunkami z zagranicą. W Kancelarii Premiera wykuwana jest polityka wobec Unii Europejskiej. W Pałacu Prezydenckim powstaje strategia bezpieczeństwa obejmująca de facto całość stosunków z Ameryką. MSZ zajmuje się resztą.
Ale nawet w ramach tak zawężonego obszaru minister ma bardzo ograniczony wpływ na nominacje kluczowego personelu dyplomatycznego, w tym najważniejszych ambasadorów. Na to decydujący wpływ mają ośrodki spoza resortu.