Choć często składane przez opozycję wota nieufności nie mają sensu, to tym razem partie opozycyjne mogą mówić o szczęśliwym (dla nich, nie dla Polski) zbiegu okoliczności. Wnioski o dymisję wicepremiera Jacka Sasina, szefów MSW i KPRM Mariusza Kamińskiego i Michała Dworczyka były pokłosiem raportu NIK dotyczącego organizacji wyborów kopertowych. Zdaniem izby ci trzej urzędnicy, oraz premier Mateusz Morawiecki, winni są naruszenia prawa podczas przygotowań do wyborów korespondencyjnych, gdyż mieli działać wbrew obowiązującym wówczas przepisom.

Życie jednak dopisało do wniosku opozycji własny scenariusz: Kamiński i Dworczyk są od dwóch tygodni „bohaterami" afery mailowej. Dworczykowi wykradziono korespondencję mailową, a służby specjalne, których Kamiński jest zwierzchnikiem, na czas nie ochroniły interesów naszego państwa. Dlatego środowa debata w Sejmie zmieniła się w sąd nad błędami PiS.

Afera mailowa jest dla PiS kłopotliwa. Prawie codziennie na światło dzienne wychodzi kolejna korespondencja ministra Dworczyka – m.in. z premierem Morawieckim. Trudno dziś ocenić, jakie szkody może jeszcze obozowi władzy wyrządzić. Można straszyć złą Rosją, ale niefrasobliwość ważnych urzędników też nie powinna umknąć naszej uwadze. Opozycja mogła ugrać coś dla siebie, zmuszając Zjednoczoną Prawicę do obrony przegranej sprawy. Arytmetyka sejmowa jest nieubłagana, wnioski przepadły, ale opozycja zrobiła to, co do niej należało. Podobnie było z wnioskiem o odwołanie wicemarszałka Ryszarda Terleckiego, którego wpis w mediach społecznościowych o Swiatłanie Cichanouskiej oburzył nawet dużą część prawej strony.

PiS wygrało personalne głosowania dzięki koalicjantom. Ale to nie znaczy, że w Zjednoczonej Prawicy nastał spokój. Dlatego minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek zawyrokował, że Marsz Równości demoralizuje i „obraża ludzi inteligentnych" i „normalnych". Z niezdrową ekscytacją perorował: „zaspokajanie popędu seksualnego w sposób odmienny od przyjętej normy i normy w ogóle nazywa się zboczeniem i dewiacją". Czarnek winien sobie wziąć do serca słowa kolegi z rządu, wicepremiera Jarosława Gowina, który kilka dni temu stwierdził, że ataki polskiej prawicy na LGBT szkodzą wizerunkowi Polski. „My, ludzie prawicy, musimy używać precyzyjnego języka, żeby obrona wartości nie mieszała się z atakiem na ludzi" – dodawał Gowin. Słowa Czarnka trudno nazwać obroną wartości, są raczej szczuciem na osoby LGBT. Ale dzięki wzniecaniu wojny kulturowej można odwrócić uwagę od błędów rządu. I do straszenia Rosją dorzucić straszenie LGBT.