Prezydent Donald Trump chce wycofać z Niemiec 9,5 tysiąca żołnierzy. Z niemieckiego punktu widzenia to około jednej czwartej wojsk amerykańskich, które tam stacjonują. Z punktu widzenia Polski i innych państw Europy Środkowo-Wschodniej to więcej, niż jest zachodnich (czyli nie tylko amerykańskich) żołnierzy na całej flance wschodniej NATO.
Dla wszystkich w Europie decyzja stanowi wielki problem, ale dla nas chyba największy. W czasie niezwykłego nagromadzenia kryzysów Trump rozpala kolejny – w stosunkach między głównymi państwami Zachodu. Polsce uświadamia to, że nie ucieknie przed dylematem: czy można całe nasze bezpieczeństwo uzależniać od Ameryki, gdy jedność Zachodu staje pod znakiem zapytania?
Kluczowa decyzja w sprawie stacjonowania wojsk zapadła bez konsultacji, nawet bez ostrzeżenia. Aż strach pomyśleć, że prezydent USA – jak spekuluje część mediów po obu stronach Atlantyku – mógł ją podjąć urażony tym, że kanclerz Niemiec nie chciała teraz, w czasie pandemii, przyjechać na organizowane przez niego spotkanie przywódców państw G7. Na jednej szali mielibyśmy bezpieczeństwo Europy, przyszłość NATO i Zachodu jako jednego gracza, a na drugiej właściwie nawet nie wiadomo co. Pokazanie Amerykanom, że nie będą im Niemcy pluły w twarz i zmuszały do kupowania mercedesów? Ta decyzja dojrzewała chyba jednak dłużej.
Jej ogłoszenie następuje pięć miesięcy przed wyborami prezydenckimi w Ameryce. Donald Trump walczy o wszystko, a stan gospodarki, który jeszcze niedawno mu pomagał w zyskiwaniu poparcia, w wyniku zarazy zaczął go ciągnąć w dół wraz z każdym milionem pracowników lądujących na bruku. Najwyraźniej teraz liczy na to, że zdecydowany ton wobec innych ważnych państw pomoże mu w reelekcji. Niestety, nie stosuje go wobec Rosji, zagrażającej bezpieczeństwu części Europy.
W kierunku Moskwy wykonuje znowu przyjacielskie gesty, jak na początku swojej prezydentury, gdy NATO wydawało mu się przestarzałe.