Andrzej Duda pochwalił się niedawno, że podpisuje ważny dokument – Kartę Wolności w Sieci. Tymże podpisem próbuje sobie pozyskać elektorat młodych.
I ma do tego pełne prawo. Tyle że tym samym ustawia przeciwko sobie wszystkie środowiska twórcze, które od lat walczą o wprowadzenie do sieci instrumentów chroniących ich prawa autorskie. Prezydent deklaruje się jako przeciwnik filtrowania i monitorowania treści w internecie i kontestator unijnych regulacji, które miałyby ograniczać wolność w sieci. Głosi również, że nie podpisze tzw. ACTA 2.
I pięknie, tyle że pięknie na pozór. Bo zapewne nie do końca Andrzej Duda pojmuje na przykład to, że ci, którzy domagają się wolności w sieci, rozumieją przez to – również! – wolność handlu, np. narkotykami, „dopalaczami", pigułkami gwałtu, dziecięcą pornografią etc. Wypada więc zapytać pana prezydenta, czy w istocie popiera tak rozumianą wolność, czy może niekoniecznie? I jak walczyć z takimi patologiami bez filtrowania czy monitorowania sieci? Zna jakieś inne metody? Chętnie posłucham. Odpowie zapewne ustami jakiegoś mądrali, że jest za wolnością, acz z zastrzeżeniem, że wszystkiego co legalne. Brawo, i tu właśnie mamy go (eksperta, nie prezydenta oczywiście!) na widelcu. Czy kradzież praw jest legalna? Bo jeśli kradzież w realu jest nielegalna, to dlaczego miałaby być legalna w internecie? Jak to wytłumaczy?
Właśnie po to uchwalono w Parlamencie Europejskim stygmatyzowaną przez zarabiające na kradzieży praw autorskich wielkie koncerny IT (i małych złodziei) jako ACTA 2 dyrektywę o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym, by kilka z tych spraw załatwić. Między innymi zapewnić skuteczną ochronę praw autorskich, przyznać prawa pokrewne wydawcom czy ustalić zakres filtrowania. To legalne prawo europejskie, chroniące na dodatek europejską (w tym polską) treść kulturową. To prawo trzeba w Polsce implementować. Zobowiązaliśmy się do tego traktatowo, więc zapowiedź jego kontestacji to nic innego jak wstęp do polexitu w wydaniu głowy państwa. Wiem, że kwestionowanie wprost unijnych regulacji może się eurosceptycznej części elektoratu Andrzeja Dudy podobać, ale też nie o to tutaj chodzi. Naprawdę chodzi o nasze relacje z gigantami cyfrowymi, które zobowiązały się w Polsce zainwestować. To ten „wdowi grosz" wstrzymuje prace nad podatkiem cyfrowym, każe polskiemu rządowi skarżyć dyrektywę do TSUE, ogłaszać w kampanii pełną gołosłowia Kartę Wolności w Sieci. Czyż konserwowanie patologii w internecie naprawdę jest, panie prezydencie, tak mało warte? Czy rozkradana polska kultura nic dla pana nie znaczy? Więc może taki gest w kampanii jest błędem? Nie ma powodu straszyć ACTA2