Nie ukrywam, że miałem w sprawie tego powrotu wątpliwości. Ale pozytywnie zaskoczyły mnie już dwie sprawy. Szybkość blitzkriegu w wydaniu Tuska, który przywrócił mu kierowanie Platformą i skala entuzjazmu jego zwolenników. Konkurent, Rafał Trzaskowski zapowiadał walkę, ale gdzie ta walka? Ile trwała? Jeśli w istocie sprowadziła się do kilku rozmów, to był to żart, nie walka.
Inna sprawa - entuzjazm. Platforma rośnie nim jak na drożdżach. Rumieni, się, nadyma, jakby porzucona, zeschła kromka chleba zamieniła się nagle w pachnącą babkę z rodzynkami. Może to nawet przenieść się na sondaże. Tusk wrócił, będzie dobrze!
Słuchałem go w weekend kilka razy. Rzeczywiście, aż emanuje wigorem i pewnością siebie. Na dobre porzucił Szekspira, skończył z hamletyzowaniem. Chce wziąć byka polityki za rogi i może to być dla przeciwników niebezpieczne. Acz nie uwalnia nikogo i niczego od dotychczasowych pytań i dylematów. Po pierwsze: czy skończył się problem Platformy z kryzysem autorytetu? Dziś tak, ale co będzie jutro? Czy Tusk podporządkuje sobie młodych działaczy? I zdobędzie odmłodzony elektorat? Tu mam wątpliwości, w najlepszym wypadku odzyska swoich wyborców, którzy odpłynęli w międzyczasie do Ryszarda Petru, czy szukają szczęścia u Szymona Hołowni.
Tusk, to raczej stabilizacja PO pośrodku sceny, niż jej dryf na lewo. Dlatego cieszy się z jego powrotu lewica, a problem ma Hołownia. Nie może bowiem publicznie utyskiwać, że na opozycji nie ma graczy wagi ciężkiej. Już są - powrót Tuska, to konieczność zdefiniowania programowego Polski 2050. Sam marketing dalej nie wystarczy.
Dla PO - to szansa na stabilność i sprecyzowanie kursu partii. Dla Koalicji Polskiej - polityk, z którym będzie można (acz w jego cieniu zarazem) rozmawiać o strategiach i taktyce wyborczej.