Tym razem komisja śledcza do wyjaśnienia afery Pegasusa była znacznie lepiej przygotowana. Gdy były wiceminister sprawiedliwości Michał Woś stwierdził, że nie złoży pełnego ślubowania, jeśli nie zostanie zwolniony z tajemnicy państwowej, przewodnicząca komisji Magdalena Sroka poinformowała go, że zarówno premier Donald Tusk, jak minister sprawiedliwości Adam Bodnar zdjęli klauzulę ochronną z jego zeznań. Innymi słowy: „trik na Kaczyńskiego” Wosiowi się nie udał. Nie oznacza to jednak, że komisja może to przesłuchanie uznać za polityczny sukces. Śledczy bowiem muszą się zdecydować, do czego ich komisja ma służyć.
Co zeznał przed komisją ds. Pegasusa Michał Woś z Suwerennej Polski
Prawny i proceduralny spór między posłami nowej koalicji a przedstawicielem poprzedniej władzy o to, czy można było wydatkować środki z Funduszu Sprawiedliwości na zakup przez Centralne Biuro Antykorupcyjne Pegasusa, to nie jest coś, co sprawi, że opinia publiczna uzna tę aferę za dowód na łamanie praworządności za czasów rządów PiS.
Czytaj więcej
Michał Woś, były wiceminister sprawiedliwości, nie stawił się o wyznaczonej godzinie na posiedzenie komisji badającej aferę Pegasusa.
Rabiniczna dyskusja o tym, czy CBA mogło o takie środki wnioskować i czy można było finansować działania operacyjne z Funduszu Sprawiedliwości – wszystko to może i jest ciekawe dla analityków służb specjalnych i wielkich fanów polityki, ale nie dla szerszych kręgów opinii publicznej. Wcale nie twierdzę, że to nie jest ważne. Owszem, to kwestie pokazujące mechanizmy władzy poprzedniej ekipy rządzącej. Ale czy na pewno takie cele stawia sobie sejmowa komisja śledcza?
Na czym polegał problem z Pegasusem
Tym bardziej że prace komisji skomplikował minister sprawiedliwości Adam Bodnar, który kilka dni temu został zapytany, czy któryś z przypadków działania Pegasusa odbywał się bez stosownej zgody sądu. W Polsat News przyznał, że nie zna takiego przypadku, by kogoś podsłuchiwano bez stosownego zezwolenia.