Dyskusja o klauzuli sumienia lekarzy toczy się od lat. Dotyczy ona zwykle tego, że dostępny w publicznej placówce lekarz odmawia np. wypisania recepty na tzw. tabletki dzień po czy dostępu do antykoncepcji. I choć w takim przypadku lekarz ma prawo powołać się na zapisy o klauzuli sumienia, robi się ogromny kłopot, gdy jest to jedyny ginekolog w okolicy.
Podjęcie decyzji o zakończeniu ciąży to jednak co innego. Tak jak było to w przypadku tragicznie zmarłej pani Doroty, której nie udzielono pomocy w szpitalu w Nowym Targu. Celowo nie używam słowa aborcja – moim zdaniem odnosi się ono do sytuacji, w której kobieta nie chce dziecka i decyduje się na zabieg. Tu tak nie było, bo zmarła kobieta nosiła ciążę chcianą, wyczekaną i jechała do szpitala, by ratować swoje dziecko.
Czytaj więcej
Lekarz musi ratować życie pacjentki. Zniesienie klauzuli sumienia niczego by tu nie zmieniło.
I ratować swoje życie – a to nie ma nic wspólnego z żadną klauzulą sumienia. Bo trzeba chyba nie mieć sumienia, by kazać kobiecie konać w męczarniach przez wiele godzin, by „ratować” życie dziecka, które było nie do uratowania. Niestety, biologia jest nieubłagana. Statystyki mówią, że ok. 15–20 proc. ciąż z różnych powodów kończy się poronieniem.
Zwykle w takim przypadku daje się naturze robić swoje i nie usuwa się płodu operacyjnie. Ale też trzeba bardzo monitorować stan pacjentki, by nie rozwinęła się sepsa. Bo wstrząs septyczny w 40 proc. kończy się śmiercią. Dlaczego w tym przypadku nie wykonywano częstych badań? Na razie nie wiadomo. Wiadomo jednak, że mając klauzulę sumienia, zawsze ma się wentyl bezpieczeństwa. Po co się więc męczyć? A w razie urodzenia żywego tłumaczyć się z przedwcześnie wywołanego porodu? Lepiej uznać, że wszystko się dobrze skończy – bo tak jest jednak w większości takich przypadków. A że kobieta przeżyje traumę? Kto by się tym przejmował…