Tak, ten szykowany w Niemczech pucz wyglądał operetkowo. Arystokrata przedsiębiorca, który chciał zostać monarchą, szykowana na ministra sprawiedliwości „suwerennego” wreszcie kraju była posłanka Alternatywy, a ostatnio sędzia sądu w Berlinie, spotkania w pałacyku myśliwskim, marzenia o przejęciu władzy na wszystkich szczeblach, podczas którego może poleje się trochę krwi. Niemieckie służby potraktowały puczystów jednak poważnie, wysyłając do akcji kilka tysięcy funkcjonariuszy i wspominając o zagrożeniu terrorystycznym.
Zatrzymania nie były masowe, przygotowania do obalenia Bundesrepubliki i wprowadzenia w jej miejsce jakiejś dziwacznej monarchii nie mogły być więc zaawansowane. Czy to zatem nie przesada z tą całą operacją? To bardzo trudne pytanie. Nikt nie wie, kiedy zagrożenie dla państwa ze strony ludzi deklarujących gotowość siania terroru staje się poważne. Nie musi być ich wielu, na początku bolszewicy, naziści czy dżihadyści też stanowili niewielką grupę, twórcy Al-Kaidy zmieścili się w małej jaskini. W Polsce przed kilku laty wielkie emocje wzbudziło nagranie pokazujące grupę neonazistów wychwalających Hitlera. A to dzieje się w Niemczech, gdzie wyczulenie na ekstremizm, zwłaszcza skrajnie prawicowy, jest wyjątkowe. I z powodów historycznych nic w tym dziwnego.
Czytaj więcej
Wielka obława na członków organizacji negującej istnienie RFN ujawniła realne zagrożenie terrorystyczne. Przejęcie przez nich władzy brzmi jak farsa.
Operetkowych puczystów było niewielu, ale środowiska, z których się wywodzą, których idee podzielają, są już większe. Choć jak na kraj 83-milionowy wciąż nieduże. Zależy zresztą, jak liczyć. Jeżeli brać pod uwagę głównych bohaterów operacji służb – negujących państwowość Bundesrepubliki Obywateli Rzeszy (Reichsbürger) – to ponad 20 tysięcy. Może jednak trzeba by dodać zwolenników Alternatywy dla Niemiec (a to już miliony)? Czy przynajmniej jej radykalnego skrzydła, które jest aktywne zwłaszcza w Turyngii, wschodnioniemieckim landzie, najbardziej od środy kojarzącym się z niedoszłymi puczystami.
„Tęsknota Niemców za postacią historyczną, która pewnego dnia uleczy rany narodu, przezwycięży rozdarcie i uporządkuje sprawy, jest głęboko zakorzeniona w naszej duszy” – w końcu tych słów lidera AfD w Turyngii Björna Höckego odróżnić od słów Adolfa Hitlera nie umieli nawet jego partyjni koledzy. W mętnej wodzie tęsknot za dawnymi dobrymi czasami wzbogaconej o teorie spiskowe i skłonność do dogadywania się z Moskwą pływa chyba jednak zbyt wielu Niemców, by uznać to za nieistotne. Raz po raz słyszymy o miłośnikach Hitlera na komendach policji, o jednostce antyterrorystycznej pełnej rasistów czy prokuratorach próbujących maskować przestępstwa prawicowych radykałów. W Bundeswehrze odnotowano 1200 przypadków podejrzeń o prawicowy ekstremizm – podał w 2021 roku niemiecki kontrwywiad wojskowy. Co to konkretnie znaczy? Nie wiem, zwłaszcza że szef kontrwywiadu podkreśla, że w armii nie wykryto żadnych zorganizowanych grup ekstremistów. Ale nawet biorąc pod uwagę przewrażliwienie niemieckich służb, sporo jest tych niepokojących sygnałów ze służb mundurowych. Tam, gdzie jest dostęp do broni.