W nocy z soboty na niedzielę cofniemy zegarki o godzinę. Znowu wczesnym popołudniem będzie ciemno, a to odbierze wielu z nas radość życia, a nawet wepchnie w depresję. Przy rekordowych cenach energii jeszcze większego znaczenia nabierają dodatkowe koszty oświetlenia mieszkań i ulic, nie mówiąc o szkodach, jakie to powoduje dla środowiska. Jak co roku rodzi się więc pytanie, dlaczego nie zachować dotychczasowego czasu – letniego. Albo na stałe przejść do strefy czasowej, którą ma Wilno.

Ale ten sam problem jest żywy na drugim końcu Europy. Przejście na czas zimowy nie będzie co prawda oznaczało, że w Madrycie szybko zapadnie zmrok. Gorzej będzie jednak z porannym wstawaniem, skoro niewiele przed dziewiątą pojawią się tam zimą pierwsze promienie słońca. Biorąc pod uwagę położenie Hiszpanii, powinna ona mieć czas londyński, jak w Lizbonie. Dlaczego tak nie jest? Decyduje o tym polityka. W przeciwieństwie do Portugalii Wielka Brytania nie była w historii sojusznikiem Hiszpanii, ale jej wielkim rywalem, zarówno w rywalizacji imperialnej, jak i kulturowej. Generał Franco, sojusznik Hitlera, nie chciał mieć nic wspólnego z Londynem i kazał ustawić zegarki wedle czasu w Berlinie. A dziś Hiszpania, która zawsze gdzieś w tyle głowy ma obawy o to, że zostanie zmarginalizowana w Unii, chce mieć ten sam czas, co największa potęga zjednoczonej Europy.

Czytaj więcej

Odejście od zmiany czasu przerosło Unię Europejską. „Hamulcowymi są kraje z południa”

Nie inaczej jest z Polską. Mimo wszystkich ataków, jakie każdego dnia politycy PiS-u przypuszczają na Niemcy, Jarosław Kaczyński nie zaproponuje Polakom przejścia na godzinę, która kojarzy się ze Wschodem. Pozostaniemy więc z tą „niemiecką” godziną, nawet jeśli będzie to dużo kosztować. A dłuższy dzień będziemy mieli, tylko jeśli najpierw zdecyduje się przesunąć godzinę Berlin.