To jeden z większych paradoksów ekonomicznych naszych czasów. Z jednej strony rządzący bronią polskiej waluty jak niepodległości, idei euro w naszym kraju mówią stanowcze „nie”, z drugiej zaś strony sami rujnują jej wartość. Traktują ją instrumentalnie, np. jako środek do zwiększania eksportu, który w ich mniemaniu jest Złotym Graalem rozwoju. Mam wrażenie, że szanują złotego tylko wtedy, gdy na monetach i banknotach znajdują się wizerunki ich ulubieńców.
Można by długo przytaczać przykłady tego braku szacunku – od różnych interwencji NBP czy rządu, mających przez lata osłabiać naszą walutę, po szkodliwe wypowiedzi i pomysły ekonomiczne, jak ostatni, autorstwa prezesa Jarosława Kaczyńskiego, który zagroził nałożeniem podatku na banki, jeśli nie zaczną radykalnie podnosić oprocentowania depozytów. To tylko jedna z wielu wypowiedzi w stylu prezydenta Turcji Recepa Tayypa Erdogana, który – jak wiemy – sprowadził lokalną lirę na samo dno.
Czytaj więcej
Obawy związane ze zbliżającą się recesją gospodarczą, które dodatkowo są podsycane strachem o dostępność gazu w Europie, wywołały we wtorek spadki na rynkach.
Lepiej byłoby, gdyby politycy z polskiej klasy rządzącej nie straszyli w kółko inwestorów, którzy kupują naszą walutę, i dali im choć chwilę odsapnąć. Również porozumienie w sprawie miliardów z Brukseli na Krajowy Plan Odbudowy z pewnością pomogłoby złotemu, który w stosunku do dolara jest najsłabszy od ponad dwóch… dekad.
Niestety, nasi politycy dalej żyją w swojej bańce, myślą raczej o kampanii wyborczej, która właśnie nabiera rumieńców. Nawet prezydent Andrzej Duda, ostatnio wydający się oazą rozsądku, podpisał ustawę przyznającą emerytom „czternastkę”. Dlaczego to zrobił, choć to kolejne obciążenie państwa, którego gospodarka sunie w kierunku recesji? „Bo jestem, proszę państwa, normalny” – przekonywał. „Mam pełną świadomość tego, że właśnie te emerytury, często tak bardzo biedne, zżera ta właśnie inflacja. I, że są to ludzie, którym potrzeba wsparcia w pierwszej kolejności”.