Trzecia dekada XXI wieku. Kilkaset kilometrów od granic Unii Europejskiej i NATO. Tuż obok nas, szczęśliwych ludzi Zachodu. W okolicach wielomilionowej stolicy Ukrainy. Masowe groby. Porzucone zwłoki cywilów na ulicach, trawnikach, niektóre z rękami skrępowanymi taśmą na plecach, z kulą w czaszce. Martwy mężczyzna wplątany w ramę roweru.
Nie znamy skali tej rosyjskiej zbrodni, nie znamy wielu szczegółów. Ale poznamy. Przede wszystkim nie ogarniamy jej. Nie mieści się nam w głowie. Znamy słowa „wojenne bestialstwo”, „barbarzyństwo okupantów”, „zezwierzęcenie żołnierzy”, ale mieliśmy nadzieję, że w Europie będą już na zawsze odnosiły się do przeszłości.
Czy zbrodniarze i rzeźnicy przestają być zbrodniarzami i rzeźnikami tylko dlatego, że ich kraj zasiada na stałe w Radzie Bezpieczeństwa ONZ?
Nie, to teraźniejszość. To codzienność rosyjskiej armii ruszającej na podbój. Człowiek nic nie znaczył w sowieckiej Rosji, najwyraźniej nic się nie zmieniło: nadal nic nie znaczy. Przekonywaliśmy się o tym od wielu dni, brak sukcesów na froncie wojskowi nadrabiali okrucieństwem wobec cywilów. Znaliśmy już kadry z Mariupola czy Charkowa, teraz poznaliśmy zdjęcia z podkijowskiej Buczy. Zostaną w naszych głowach na długo.
Czytaj więcej
Po wyzwoleniu podkijowskiej miejscowości Bucza żołnierze znaleźli ciała mieszkańców pomordowanych przez okupantów.