Bogusław Chrabota: Czy Władimir Putin pójdzie dalej

Kilka dni temu napisałem, że stawką kryzysu na wschodnich granicach Ukrainy może być uznanie przez Rosjan niepodległości samozwańczych republik Donieckiej i Ługańskiej. Od wczoraj mamy to za sobą. Pozostaje pytanie: czy to zaspokoi ambicje Kremla? I co dalej?

Publikacja: 22.02.2022 09:23

Władimir Putin w czasie posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej

Władimir Putin w czasie posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej

Foto: AFP

Po tym, jak wieczorem 21 lutego Władimir Putin uznał niepodległość samozwańczych republik, rosyjskie wojsko wkroczyło do Donbasu, by prowadzić „operacje pokojowe”. To wyjątkowa perfidia ze strony Moskwy i niemal dokładna powtórka scenariusza gruzińskiego (Abchazja, Południowa Osetia). Rosjanie występują w roli strażaka, który gasi wywołany przez siebie pożar. Zarówno bowiem początki ruchu separatystów, jak i ich późniejsza aktywność wojskowa i polityczna – zawsze swoje korzenie miały w Moskwie.

Także i to, co wolny świat obserwował w ostatnich tygodniach, czyli masowe przypadki łamania zawieszenia broni - były działaniami separatystów. Po stronie Kijowa dokonywano świadomych wysiłków, by nie odpowiadać na te prowokacje. Ryzyko sprowokowania rosyjskiej inwazji było bowiem zbyt wielkie.

Czytaj więcej

Jerzy Haszczyński z Kijowa: Wojna, nowa wersja

Dziś Donbas jest już kontrolowany przez armię rosyjską. Prawdopodobnie Moskwa przejmie równie szybo pełną kontrolę administracyjną nad okupowanymi terenami Ukrainy. Co do ich losów politycznych, trudno mieć wątpliwości, że w nieodległej perspektywie zostanie przeprowadzone referendum, w którym ludność separatystycznych republik opowie się za włączeniem tych terenów do Rosji. Będzie to oznaczało oczywiście śmierć tzw. scenariusza mińskiego, czyli rozmycia ukraińskiej suwerenności w mechanizmie autonomizacji części składowych państwa wobec jego władzy centralnej. Nie odbędzie się to jednak szybko, bowiem Putin, kontrolując dziś militarnie Donbas, jest w znakomitej pozycji to poczynienia kolejnych aktów agresji przeciw Ukrainie.

Wielka wojna – przed którą jako świat tak drżymy – nie wybuchła. Niemniej wciąż nam grozi

Obecność wojsk rosyjskich w tym regionie ma - przynajmniej z perspektywy Moskwy – status wojsk rozjemczych. To misja pokojowa – twierdzi Putin. Dlatego ważne jest pytanie, czy taką pozostanie? I co się musi wydarzyć, by ten status zmieniła. Trudno mieć wątpliwości, że Rosjanie są gotowi, by kontynuować operacje militarne. Wystarczy kilka konfrontacji z armią ukraińską, a co dużo pewniejsze, seria prowokacji na terenie samego Donbasu, by „sprowokowani” Rosjanie weszli na tereny kontrolowane przez państwo ukraińskie. Czy to możliwe? Więcej - wydaje się że taki właśnie jest plan. Rosyjskie służby specjalne mają już teraz pełną możliwości organizowania prowokacji. A i możliwości penetrowania terenów przygranicznych, ze względu na obawę Ukraińców przed konfrontacją zbrojną się zwiększają.

Tak więc Putin przesunął szachy na swojej mikro-geopolitycznej szachownicy. Wielka wojna – przed którą jako świat tak drżymy – nie wybuchła. Niemniej wciąż nam grozi. Myślę, że w kolejnych tygodniach i miesiącach ta groźba się nasili. Strategicznie - Moskwie chodzi o to, by zmiękczyć czy zwasalizować Kijów. Jeśli jednak wewnętrzny ferment na Ukrainie nie doprowadzi do atrofii państwa, prowokacje w Donbasie wydarzą się na pewno, a wtedy czołgi i samoloty Putina ruszą na zachód. Czy zatrzymają się przed wejściem do stolicy, jak w Gruzji w lecie 2008 roku? Może tak, może nie. Niemniej Kreml nie powstrzyma się od działań agresywnych dopóki nie przejmie w takiej, czy innej formie kontroli nad Kijowem.

Niemal wszystko jest więc rękach Ukraińców. Niemal, bo nam, jako państwom wolnego świata, zostaje wspierać ich niepodległość, wzmacniać państwowość i wywierać tak mocną, jak się da, presję na Kreml. Musimy być solidarni w sprawie sankcji. Czy potrafimy, okaże się już w najbliższych dniach.

Po tym, jak wieczorem 21 lutego Władimir Putin uznał niepodległość samozwańczych republik, rosyjskie wojsko wkroczyło do Donbasu, by prowadzić „operacje pokojowe”. To wyjątkowa perfidia ze strony Moskwy i niemal dokładna powtórka scenariusza gruzińskiego (Abchazja, Południowa Osetia). Rosjanie występują w roli strażaka, który gasi wywołany przez siebie pożar. Zarówno bowiem początki ruchu separatystów, jak i ich późniejsza aktywność wojskowa i polityczna – zawsze swoje korzenie miały w Moskwie.

Pozostało 86% artykułu
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Dlaczego PiS wciąż nie wybrał kandydata na prezydenta? Odpowiedź jest prosta
Komentarze
Mentzen jako jedyny mówi o wojnie innym głosem. Będzie czarnym koniem wyborów?
Komentarze
Karol Nawrocki ma w tej chwili zdecydowanie największe szanse na nominację PiS
Komentarze
Jerzy Surdykowski: Antoni Macierewicz ciągle wrzuca granaty do szamba
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Komentarze
Jan Zielonka: Donald Trump nie tak straszny, jak go malują? Nadzieja matką głupich