Prezes PiS dołączył do rządu w październiku 2020 r., wkrótce po wyborach prezydenckich, gdy w tzw. Zjednoczonej Prawicy doszło do potężnego konfliktu. Przez moment nawet się wydawało, że z koalicji zostanie wyrzucony Zbigniew Ziobro i jego Solidarna Polska, która sabotowała prace rządu i krytykowała premiera Mateusza Morawieckiego. „Na dzisiaj tej koalicji nie ma” – grzmiał jesienią 2020 r. Marek Suski, stawiając Ziobrze ultimatum, że albo siądzie do stołu rozmów nad nową umową koalicyjną, albo będzie musiał odejść. Półtora roku później sytuacja pod tym względem nic się nie zmieniła. Solidarna Polska nieustannie wydłuża listę rozbieżności z Prawem i Sprawiedliwością, Ziobro mówi na konferencji o „historycznym błędzie premiera”, a szefa rządu podgryzają już nawet jego szeregowi posłowie. Na czymże więc miałby polegać sukces Kaczyńskiego?
Przecież wszedł do rządu nie po to, by sprawować nadzór nad sprawami bezpieczeństwa, ale by na forum Rady Ministrów rozstrzygać konflikty wewnątrz koalicji. Cała opowieść o tym, że prawdziwym celem jest stworzenie ustawy o obronności, to tylko szukanie honorowego wyjścia z sytuacji. Kaczyński miał osobiście gwarantować trwałość koalicji i chronić Morawieckiego przed Ziobrą. Tyle że dwa miesiące po wejściu Kaczyńskiego do rządu Ziobro zażądał weta na szczycie UE, a potem jeden z jego posłów wezwał Morawieckiego do dymisji. Czy coś się zmieniło?
Czytaj więcej
Lider PiS opuści fotel wicepremiera dopiero wtedy, gdy przygotowana przez niego ustawa o obronności trafi do Sejmu. Wciąż nie wiadomo kiedy się to stanie.
Ale pierwszym „sukcesem” Kaczyńskiego było wyrzucenie z koalicji Jarosława Gowina i próba odebrania mu partii – Porozumienia. W efekcie Kaczyński zamiast dwóch koalicjantów po pozbyciu się Gowina ma ich... no właśnie, nawet trudno to policzyć. By utrzymać większość w Sejmie, musiał podpisać porozumienie z Adamem Bielanem, który podjął się roli Judasza w Porozumieniu, z Pawłem Kukizem i jego posłami, Marcinem Ociepą, który opuścił Gowina, ale nie poszedł do Bielana... Do tego sam Kaczyński uroczyście ogłaszał powrót na łono partii posłów Lecha Kołakowskiego czy Arkadiusza Czartoryskiego, którzy najpierw odeszli z Klubu PiS. Itp., itd.
Jarosław Kaczyński władzę w partii, ale też i po części w państwie sprawuje jednoosobowo – wszak nikt nie odważy się bez zgody Prezesa powołać wiceministra czy nawet członka zarządu spółki Skarbu Państwa. Ale teraz stoi przed nim potężny dylemat. Wie, że jeśli odejdzie z rządu, koalicja będzie jeszcze słabsza. A jeśli będzie słaba i skłócona wewnętrznie, osiągnie gorszy wynik w wyborach. Ale równocześnie, jeśli zostanie w rządzie, nie będzie miał czasu na zajęcie się partią i przygotowanie jej do kolejnych wyborów. Tyle tylko, że w ten kozi róg zapędził się na własne życzenie.