Konserwatyści i Reformatorzy, unijne ugrupowanie, do którego należy PiS, po odejściu wraz z brexitem brytyjskich konserwatystów ma jeszcze mniejsze wpływy w UE. W innym, wpływowym, go nie chcą (Europejskiej Partii Ludowej z PO i PSL w składzie). Pozostają sojusznicy – czasem silni na arenie krajowej – mocno konserwatywni, mocno prawicowi, zazwyczaj izolowani przez główny nurt. Są różnorodni, rozrzuceni po europejskich ugrupowaniach. Raczej obowiązuje zasada: im ważniejsi, tym bardziej zainteresowani współpracą z Putinem. Prawicowe partie kremlosceptyczne są zazwyczaj w mniejszych państwach, zwłaszcza w tych leżących w pobliżu Rosji.
PiS zmierza ku sojuszowi z czołowymi graczami tego – tak to nieprecyzyjnie nazwijmy – antyestablishmentowego grona: z węgierskim Fideszem i włoską Ligą. Szef pierwszego, premier Viktor Orbán, od dawna flirtuje z Putinem, wspiera jego grożące stabilności naszego regionu działania. Szef drugiego, Matteo Salvini, fotografował się niegdyś w koszulce z wizerunkiem Putina. Liderzy PiS nie mają żadnych kontaktów z Kremlem i czekają na wrak tupolewa. Trudno to wszystko zgrać, mimo wielu innych haseł, które łączą te trzy ugrupowania.
Nie wiadomo, jak PiS miałoby Polakom wytłumaczyć utworzenie z nimi wspólnej europejskiej partii. Bo dla Polski akurat ta sprawa jest wyjątkowo ważna – Kreml jest i będzie zagrożeniem dla nas i dla regionu. Dylemat ten powinien zresztą dręczyć i inne polskie partie. Ich unijni sojusznicy też często są prorosyjscy. Nadal najsilniejszym prokremlowskim lobby w UE jest SPD, współrządząca Niemcami, mająca prezydenta i byłego kanclerza oddanego Putinowi w całości. Prorosyjskość charakteryzuje też niemiecką skrajną lewicę i skrajną prawicę oraz zdobywa przewagę w CDU, w dawnej NRD już zwyciężyła. Udawanie, że Nawalnemu nic się nie stało, to zresztą specjalność wielu europejskich przywódców powiązanych z rozmaitymi partiami. Na poparcie słów Bidena, który uznał Putina za zabójcę, zdobył się na razie tylko prezydent Litwy – ale on jest niezrzeszony.