O Polskim Ładzie w niespełna dwa tygodnie po wejściu w życie jego zasadniczych rozwiązań można powiedzieć – poza oczywistą dla wszystkich obserwacją chaosu – niewiele. Czy będzie, na co liczą w formacji rządzącej, odpowiednikiem 500+? Czy zadowoli elektorat i zagwarantuje odpowiednie poparcie dla prawicy przed przyszłorocznymi (to już raczej pewne) wyborami? To kluczowe pytania. Dziś bez odpowiedzi.
„Nad chaosem da się zapanować, regulacyjne dziury naprędce załatać, uruchomić kolejne transfery" – powtarzają liderzy PiS wciąż przekonani, że Polski Ład strategicznie da Jarosławowi Kaczyńskiemu kolejną kadencję. Tyle że z perspektywy faktów to na razie tylko pobożne życzenia. Nie ma żadnej możliwości weryfikacji, czy Polski Ład to aby nie beczka prochu, pod którą lont od dawna jest zapalony.
Osobiście od początku byłem sceptyczny w sprawie Polskiego Ładu. W imię prostej zasady: Polsce dla wzrostu potrzebne jest uwolnienie gospodarki, a nie szeroko zakrojona rządowa interwencja. Tylko tak można rozwiązać nasze podstawowe bolączki, wyzwolić inicjatywę, zapewnić innowacyjność gospodarki czy kurs na inwestycje.
Niemniej Polski Ład w kilku obszarach miał szansę sukcesu. Jednak – i to należy podkreślić – jako element zbiegu kilku czynników. By zbytnio nie komplikować wywodu, nazwę je triadą: Polski Ład, fundusze europejskie i zrównoważony wzrost gospodarczy. Ale już wiemy, że wspomniane czynniki razem nie zagrają.
Zaczynając od końca; zamiast zrównoważonego wzrostu mamy szalejącą inflację. Jej skutki na dłuższą metę są oczywiste. Problemy finansowe przedsiębiorstw; spirala cenowo-płacowa, obniżenie konsumpcji i ograniczenie inwestycji. Z funduszami europejskimi nie jest lepiej. Licytująca coraz bardziej antyeuropejsko Solidarna Polska pcha rząd w konflikt z UE na pograniczu polexitu. Kolizyjny kurs raczej nas oddala niż zbliża do pozyskania tak potrzebnych nam dziś środków. Na dodatek radykalne podwyżki gazu i energii (ludzie dopiero za chwilę zaczną je odczuwać) za moment wysadzą w powietrze finanse samorządów i przedsiębiorstw. Efekt? Fala społecznego niezadowolenia, kolejny wzrost cen i galopująca drożyzna. Czyż można to lepiej zilustrować niż metaforą z beczką prochu i lontem?