Biorąc pod uwagę niepopularność „partii władzy" w społeczeństwie, można z góry założyć, że swój wynik zawdzięcza niebywałym, ale i doprowadzonym do doskonałości fałszerstwom. Ich skala zacznie być ujawniana (pewnie tylko częściowo) dopiero miesiące po głosowaniu. A to znaczy, że nie wpłynie to w znaczący sposób na sytuację w kraju.
Część ekspertów co prawda przestrzega, że złość w rosyjskim społeczeństwie narasta. A temperaturę nastrojów podgrzało jeszcze wiele dni głosowania, w ciągu których bez przerwy pojawiały się informacje (mimo cenzorskich filtrów ustanowionych w internecie) o chwilami dość bezczelnych fałszerstwach. To, co wcześniej (na przykład w latach 2010 i 2011, gdy fałszowanie wyników wyborów doprowadziło do ogromnych manifestacji) trwało przez jeden dzień, teraz docierało do Rosjan aż przez trzy.
Ale nic nie wskazuje na to, by niechęć do władz przybrała jakieś widoczne formy, na przykład ulicznych protestów. O to, by w Rosji był spokój i cisza, zadbały bowiem „organa prawa i porządku". Takiej kampanii represji (od razu należy zastrzec: nie masowych, za to bardzo inteligentnie prowadzonych) dawno nie widziano w Rosji. Pierwsze porównanie, które przychodzi na myśl, to rozgromienie przez KGB na początku lat 80. ruchu dysydenckiego. Równie niestety skuteczne.
Czytaj więcej
Wybory do parlamentu wygrała partia rządząca. Nikogo to nie zaskoczyło. Jej wynik budzi jednak wątpliwości.
Różnica obecnie jest taka, że znacznie większej liczbie ludzi zaangażowanych w działalność społeczną i polityczną udało się umknąć za granicę, tylko mniejszość trafiła do więzień. Ale efekt jest taki sam, opozycyjna aktywność zamarła.