Niezwykle rzadko się zdarza, że prezydent interweniuje w środku procesu sądowego. Uznanie przez ławę przysięgłych białego policjanta Dereka Chauvina za winnego śmierci czarnoskórego mieszkańca Minneapolis w maju zeszłego roku nie kończy przecież sprawy: skazany już zapowiedział odwołanie. Interwencja Joe Bidena może więc zostać uznana za podważenie niezależności wymiaru sprawiedliwości.
Trudno jednak mieć pretensje do amerykańskiego przywódcy, tak ważne jest to orzeczenie dla stosunków rasowych w Stanach Zjednoczonych. – To jest gigantyczny krok naprzód w marszu ku sprawiedliwości w Ameryce – oświadczył w wystąpieniu do narodu Biden. I rzeczywiście, niezależnie od wyroku, jaki ostatecznie czeka Chauvina, orzeczenie będzie przełomem w długiej historii brutalnego traktowania przez siły porządkowe mniejszości etnicznych, w szczególności Afroamerykanów. Od tej pory policjanci będą przecież mieli w tyle głowy, że sięgając po broń, poza stanami wyższej konieczności, albo uciekając się do najbardziej radykalnych metod siłowych, mogą skończyć życie za kratkami. W trakcie transmitowanego w telewizji procesu nie tylko okazało się, że za takie zachowanie biały policjant nie uniknie odpowiedzialności, ale pękł też front solidarności samych funkcjonariuszy.
Stany Zjednoczone potrzebują takiego katharsis jak nigdy dotąd. Zmiany etniczne w amerykańskim społeczeństwie przebiegają niespodziewanie szybko. Jeszcze w 1980 r. aż 80 proc. obywateli USA miało białą karnację i było potomkami imigrantów z Europy. Ale w 2000 r. ten wskaźnik spadł już do 70 proc., a w tym roku jest niższy niż 60 proc. Około 2040 r. biali będą już w mniejszości. Zresztą jest tak już dziś, gdy idzie o mieszkańców poniżej 18. roku życia.
Aby uniknąć losu, jaki w przeszłości spotkał RPA, i zapewnić harmonijny rozwój kraju mimo tak głębokiej zmiany, Ameryka musi więc przyspieszyć marsz, który zaczęła przed przeszło półtora wiekiem wraz ze zwycięstwem Abrahama Lincolna w wojnie secesyjnej. Wyrok w sprawie Chauvina z pewnością w tym pomaga.