I zapewne większość z tego niespełna półtora miliona wyników dotyczy byłego i zarazem obecnego szefa rządu. Żaden inny premier nie wściekał się tak często, tak słusznie i z tak nieskazitelnie propaństwowych powodów jak lider Platformy. Gdy tylko pojawiają się problemy, możemy być pewni, że Tusk się wścieknie prędzej czy później, a my przeczytamy o tej jego wściekłości w tekstach dziennikarzy dobrze poinformowanych o życiu za kulisami władzy.
Jest wielce prawdopodobne, że i teraz, w związku z zamieszaniem wokół ustawy refundacyjnej, nadchodzi kolejny atak wściekłości Donalda Tuska. Przy czym obecnie jego sytuacja jest nadzwyczaj komfortowa, ponieważ ma do wyboru aż trzy potencjalne cele swojego gniewu. Pierwszy, najmniej prawdopodobny, to Bartosz Arłukowicz. Lecz wściekłość na Arłukowicza mogłaby być ryzykowna. Ktoś mógłby skojarzyć, że Arłukowicz jest członkiem tego samego rządu, którego Tusk jest premierem, a w związku z tym można by posądzić Tuska, że fatalnie dobrał sobie ministra, a część odpowiedzialności za bałagan spoczywa na władzy. W dodatku prawdopodobny wniosek o wotum nieufności wobec Arłukowicza zapewni mu długie miesiące trwania na stanowisku.
Drugi obiekt wściekłości to lekarze. Gotowe są już odpowiednie powiedzonka ("pokaż, lekarzu, co masz w garażu" oraz "wziąć lekarzy w kamasze"), które wprawdzie kiedyś wywoływały potępienie, ale to było w zamierzchłych czasach, gdy stosowała je niesłuszna władza. Dziś taka postawa premiera spotkałaby się zapewne z pełnym zrozumieniem kręgów opiniotwórczych.
Wreszcie trzeci, najbardziej prawdopodobny i najwdzięczniejszy obiekt wściekłości to złowrogie koncerny farmaceutyczne – żerujące na rządzie i pacjentach, pazerne na kasę, pozbawione moralności. Kto wie, czy w hierarchii obiektów wściekłości premiera nie mają szansy wyprzedzić nawet kiboli.
A przy okazji – czy relanium jest w pełni odpłatne? Oby panu premierowi wystarczyło pieniędzy. Taki chłopina nerwowy.