Są przystępniejsi, całą gębą demokratyczni, bardziej ludzcy – rzec można. I pewnie dokładnie tak bym ocenił ostatni wypad do ludu premiera Tuska, gdyby nie drobny szczegół. Oto premier, zamiast wyskoczyć do Kutna, Płońska, czy Wejherowa wybrał się z całym dworem do Pułtuska...
Tu powinna nastąpić eksplozja śmiechu!!! Tusk do Pułtuska. W połowie kadencji rządu, więc Puł – Tusk uzasadnia się idealnie. Aż za bardzo. Nie wiem, kto mu ten pomysł podsunął, ale to nie tylko grafomania (grafomanią byłoby nawet w pierwszych miesiącach szefowania rządowi, kiedy Donald Tusk był liderem rankingów społecznego poparcia i zaufania). To coś więcej, dowód na to, że ludzie w otoczeniu premiera udanie żerują na jego miłości własnej. Trudno zresztą powiedzieć czego tu więcej? Wazeliniarstwa, czy szyderstwa, bo jedno i drugie pięknie się wpisuje w logikę kultu jednostki.
Nie poznaję premiera. Kiedyś był twórcą świetnie działających zespołów. Dziś – nie wiem co – wypalenie, egotyzm, miłość własna – każe mu jechać świętować do Pułtuska. Trochę – toutes proportions gardées - jak Stalinowi do Stalingradu.