To podważa wiele utartych prawd o polskiej polityce – antysystemowa Konfederacja zdobyła prawie 7 proc. głosów przy najwyższej frekwencji od 1989 roku, choć teoretycznie tak wysoka frekwencja powinna być dla niej przeszkodą nie do pokonania. Czas więc przyjąć do wiadomości, że emocje społeczne, jakie stoją za sukcesem tej partii, są nie tylko realne, ale i są podzielane przez coraz większą grupę – głównie młodych mężczyzn. Nie powinno się tego zbywać wzruszeniem ramion i suchymi żartami z „Korwina Krula”. Co więcej, teraz już nawet nie wypada.
Bądź co bądź, to dobra wiadomość dla naszego społeczeństwa, że Konfederacja przekroczyła próg wyborczy. Wyobraźmy sobie, że podobnie jak w maju po eurowyborach na tym progu by zawisła, a po przeliczeniu głosów zatrzymała się jednak minimalnie pod nim. Następnego dnia byśmy o niej zapomnieli. I zamietlibyśmy problem pod dywan. A kilkadziesiąt tysięcy głosów więcej, dzięki którym prawicowe ugrupowanie przeskoczy jednak do Sejmu, nie pozostawia nam wyboru – chcemy czy nie, musimy się z tymi społecznymi emocjami jakoś skonfrontować.
Nie mam oczywiście złudzeń, że wszyscy z tej szansy skorzystają. U wielu skończy się na rytualnym biadoleniu, „jacy straszni faszyści”... Trudno oczekiwać, by ci, którzy od czterech lat nie podjęli nawet próby refleksji, dlaczego Polacy popierają PiS, nagle poważnie przysiedli nad zagadką sukcesu Konfederacji. Ale zawsze lepiej, by ten temat pozostał na afiszu, a nie zniknął znowu w kuluarach, jak po eurowyborach.
To oczywiście nie tylko polski problem, że młodzi mężczyźni, szczególnie na prowincji, czują się wykluczeni, wyrzuceni poza system. W całym zachodnim świecie coraz słabiej odnajdują się oni w zmieniającym się świecie. Trudno uznać, że to jakiś przypadek i nie stoją za tym obiektywne przyczyny. Skończmy więc żarty z „pryszczatych kuców” i „przegrywów”, którym „brakuje dziewczyny”, bo one tak samo nie pomagają nam zrozumieć rzeczywistości, jak klasistowskie teorie, że „janusze” i „grażyny” mieliby się „sprzedać za 500+”.
Z wielu powodów to naprawdę może wyjść nam wszystkim na dobre, że politycy odnoszący się do tych społecznych emocji – niekiedy na pewno dość cynicznie – zawitają na sejmową mównicę. A co za tym idzie – także w studiach telewizyjnych. Chodzi o to, byśmy o tym problemie zaczęli z nimi dyskutować, czyli – mówiąc politologiczną nowomową – by system miał okazję skanalizować te społeczne emocje.